To ostatnia powieść autora słynnego Ojca Chrzestnego (jeszcze nie czytałam, a do filmu nie zabiorę się, póki nie przeczytam książki!), wydana już po jego śmierci i dokończona przez jego wieloletnią przyjaciółkę i towarzyszkę, Carol Gino. Książka ta jest oczywiście fikcją literacką, ale autor "wrzucił" do niej od groma postaci z autentycznej historii - od całej rodziny papieża Aleksandra VI przez Niccolo Machiavelliego i Leonardo da Vinci do władców rządzących ówczesną Europą. Co jeszcze jednak ciekawsze, Puzo wyciąga na światło dzienne i wplata w fabułę plotki charakterystyczne dla tamtego okresu. Nie będę Wam pisać jakie, musicie sami przeczytać! Ewentualnie Wikipedia może przyjść Wam z pomocą.
O rodzie Borgiów wiele już napisano. Wielu historyków (i jeszcze więcej pseudo-historyków) uważało i uważa, że była to rodzina degeneratów, lubująca się w kazirodczym seksie etc. etc. Puzo trochę sięgnął po te opinie, ale nie do końca. Myślę, że umiejscowił swoich bohaterów mniej więcej w połowie między plotkami, a prawdą.
Rodrigo Borgia - czyli papież Aleksander VI - jest tu przedstawiony jako człowiek, który w swoich zachowaniach nie widzi nic złego; każdy swój czyn tłumaczy jakimś ustępem z Pisma Świętego. I nie mówię tu o tym, że ma dzieci, młodą kochankę i uwielbia wszystko to, co drogie i wygodne. Bądź co bądź pamiętajmy o tym, że mamy do czynienia z wiekiem XV-XVI. To nie czasy papieża Franciszka, że Głowa Kościoła siadała z pracownikami swojego pałacu przy jednym stole i brała małe dzieci na ręce. Najistotniejszym faktem jest jednak to, że trzyma on całą swoją rodzinę przy sobie, chroni ją wszelkimi możliwymi sposobami i choć czasem zdarza mu się zranić swoich najbliższych, to jest przekonany o tym, iż robi to dla ich dobra. Nie jest jednak do końca miłosierny wobec niej, bowiem wyraźnie odczuć można, że niektóre ze swoich dzieci kocha bardziej od drugich. Szczęście swojej rodziny uzależnia od jej potęgi; jeżeli któryś z jej członków odbiega od przyjętej przez niego normy, to wówczas Aleksander odsuwa go od reszty i traci nim zainteresowanie jednocześnie ograniczając swoją miłość.
Powieść w głównej mierze opiera się właśnie na jego postaci i może lekko zaskakiwać fakt, że autor (a może to już był autorka?) zdecydował się kontynuować fabułę nawet wówczas, gdy już uśmiercił swojego głównego bohatera. Książka jest napisana w trzeciej osobie liczby pojedynczej i nie ma w niej zbyt wiele osobistych, dogłębnych przemyśleń wszystkich postaci, niemniej jednak jeżeli już na takie natrafimy, to skupiają się one głównie na Rodrigo właśnie. Być może właśnie to sprawia, że wychodzi on na znacznie mniej demonicznego niż chcieliby go widzieć historycy o których wspomniałam wcześniej?
Prawdziwie złym - a raczej może nikczemnym - i pozbawionym zasad jest moim zdaniem Cezar Borgia. Nie waha się on bowiem przed niczym, aby osiągnąć to, czego pragnie najbardziej. A tymi rzeczami są kariera wojskowa i jego siostra, Lukrecja. Główną dewizą Cezara za jego życia było Aut Caesar, aut nihili, czyli "Albo Cezar, albo nic". To o czymś ewidentnie świadczy. Może mniej złym, ale znacznie bardziej groźnym - bo po początkowych rozdziałach w ogóle się tego po nim spodziewać nie można - jest moim zdaniem Jofre. Wydaje się być nawet trochę ograniczony, całkowicie zdominowany przez starszą od niego żonę i mocno zamknięty w sobie. Z biegiem akcji zmienia się jednak diametralnie i dorasta. Najmniej lubianym przeze mnie bohaterem był Juan i jeśli mam być szczera, to cieszę się, że skończył tak, jak skończył. Wyróżniającą się postacią jest też oczywiście słynna Lukrecja Borgia, nazwana przez Giorolamo Pruliego "największą kurtyzaną Rzymu*". Czy Puzo ją zrehabilitował? Hm, i tak i nie. Aby się o tym przekonać, trzeba jednak sięgnąć do książki.
Kiedy sięgałam po tę książkę trochę się jej bałam. Doszłam kiedyś do połowy Sześciu grobów do Monachium i odłożyłam ją z uczuciem zdegustowania i niesmaku. Długi czas potem myślałam, że jestem po prostu zbyt mało męska, żeby czytać jego książki. Prawdopodobnie dlatego ciągle tak omijam tego Ojca Chrzestnego. Dobrą opinię o Borgiach znalazłam jednak na lubianym przeze mnie blogu z recenzjami tworzonymi przez młodą dziewczynę. Byłam pod takim wrażeniem tej książki, że postanowiłam dać Puzo jeszcze jedną szansę. Przez pierwsze piętnaście stron nie doszukałam się żadnych wyzwisk, morderstw, gwałtów i innych cech, typowych dla "książek dla chłopców". Potem może jest ich trochę, ale jednak znacznie mniej, niż się spodziewałam. Nie wiem, czy to zasługa "dopieszczania" tej powieści przez Carol Gino, czy może samego Puzo znudziło już trochę takiej pisanie, niemniej jednak bardzo mi się to spodobało i pozytywnie zaskoczyło. Lubię powieści historyczne, a ta jest dobra i widać, że autor dużo czasu poświecił na to, żeby doskonale poznać historię rodziny, która go interesuje, jak i czasów, w której żyła. Podobno Puzo długo przygotowywał się do pisania, nie chciał popełnić jakiejś niemądrej gafy, ani też za bardzo popłynąć z fikcją literacką. Trzeba go za to docenić.
Podsumowując, Rodzina Borgiów to dobra lektura na długie wieczory i przeciągającą się jazdę tramwajem. W porównaniu do innych utworów Puzo może być bez niesmaku czytana nawet przez najbardziej "dziewczyńskie dziewczyny". Przejawia się przez nią trochę brutalności i miłości, ale nie jest ani wulgarna, ani przesadnie romantyczna. Myśląc nad tym trochę głębiej sądzę, że Puzo znalazł tutaj prawdziwy złoty środek. Nawet jeżeli nie jesteście fanami powieści historycznych, to ta może Wam się spodobać. Jest w niej trochę dobrego kryminału, interesującej obyczajówki. Słowem - warto.