Młoda dziennikarka dostaje nieoczekiwaną zgodę na wywiad z celebrytą unikającym dotąd mediów i zmęczonym powtarzalnością dziennikarskich pytań. W dodatku oznacza to zaproszenie do Włoch, gdzie ów celebryta otwiera restaurację. Na dobry początek dochodzi do seksu, potem mamy wywiad, potem otwarcie restauracji, potem kulinarny program telewizyjny z udziałem obojga..., wszystko to przerywane kolejnymi scenami seksu. W końcu bohaterowie dochodzą do wniosku, że to jest MIŁOŚĆ. No ale on jest celebrytą, a ona zwykłą dziennikareczką, poza tym gdzieś tam czają się jego byłe...
Historia przewidywalna do bólu, w dodatku obrana z jakiejkolwiek próby realnego pokomplikowania spraw. Daniel niby jest obowiązkowym w takich fabułach zaborczym, pewnym siebie celebrytą obracającym się wśród elity, a jednocześnie skrywającym wrażliwe wnętrze i zranionym przez minione doświadczenia chłopakiem, ale w gruncie rzeczy ani nie wygląda na realnie poszkodowanego przez rozgłos i pozycję ojca, ani też klan Milewiczów nie jest aż taki okropny. Ojciec jest apodyktyczny, a brat zbuntowany, i to wszystko. Są bogaci i lekko im palma odbiła, ale bez przesady, w zawodach w kategorii "toksyczna rodzina" odpadliby na etapie powiatowym. Zainteresowanie plotkarskich mediów też nie szkodzi realnie ani Danielowi, ani Marcelinie. Nawet "okropny" mąż Marceliny, zamiast wykorzystać jej romans w sprawie rozwodowej, po prostu daje za wygraną. Największy kryzys wywołany jest przez samą Marcelinę, a nie destrukcyjny wpływ celebryctwa Daniela. Więc osso chosi?
Cieniutka historia romansu celebryty i wybijającej się dziennikarki nie wystarczyłaby na 450 stron książki, autorka więc nafaszerowała ją niczym gęś kulinarno-obyczajowymi wiadomościami o Toskanii. Takie dwa w jednym. Same opisy winnic, restauracji i serwowanych tam dań są wielce smaczne, ale tak jakby z innej bajki. Środkowa część książki to przeplatanka: bohaterowie w ramach programu kulinarnego degustują jakieś dania - scena seksu. Kolejna wizyta w winnicy czy restauracji - kolejne bara-bara. I każda erotyczna wstawka zakończona wariacją na temat: ja go chyba kocham, on mnie chyba kocha, ale nasze światy są od siebie tak odległe, och, och, to nie ma przyszłości!
Może gdyby główna bohaterka była odrobinę ciekawszą osobą, całość byłaby bardziej strawna? Daniel oczywiście stwierdza, że jest ona "inna niż wszystkie", ale powiedzmy sobie szczerze - nie jest. Nie leci na jego pozycję? Ależ leci. Jeszcze zanim się spotkają, ona o nim fantazjuje pod prysznicem - bo to "ten Milewicz". Pewnie, że jest z niego ciacho, ale kasa i sława na pewno ciut przyczyniają się do atrakcyjności, prawda? Nie leci na jego pieniądze? Chłopie, jak zaczynasz od zafundowania kobiecie jednym ciągiem: zagranicznej wycieczki, butów, ciuchów, biżuterii, ekskluzywnej bielizny, awansu zawodowego, programu telewizyjnego - to raczej nie miałeś czasu stwierdzić, czy kochałaby cię bezinteresownie.
W każdym razie w książce zaplanowanej jako gorący romans i naszpikowanej erotycznymi ćwiczeniami gimnastycznymi najlepsze były opisy gotowania. Za polecenie dań toskańskich dorzucam gwiazdkę (Michelina). No i chciałabym mieć taką kumpelkę jak Kaśka, może tylko z mniejszym pociągiem do procentów.
Od strony językowej powieść nie razi; nie rozumiem tylko, dlaczego autorka z uporem maniaka pisze "szampan" z wielkiej litery - może z szacunku (czyżby nie byli sobie przedstawieni?). Szampan nie jest nazwą własną marki trunku, tylko jego typu, więc tak jak koniak, sherry czy jabol nie wymaga wielkich liter.