W 1946 roku z Australii do Anglii wyruszył statek, pełen młodych żon, zaślubionych angielskim żołnierzom i marynarzom, stacjonujących w czasie wojny na australijskim kontynencie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kilka istotnych faktów. Statek, którym płynęły przez sześć tygodni był lotniskowcem. Komandor, który nim dowodził, nigdy dotąd nie musiał dostarczyć tak osobliwego ładunku – ponad 600 młodych kobiet. Natomiast każde z tych kobiet łączyło jedno: niepewność, podenerwowanie i nieodparta chęć rozpoczęcia nowego życia.
Bywały sytuacje, w których żony otrzymywały telegram o treści: „Nie przyjeżdżaj. Nie chcę cię” i wtedy Czerwony Krzyż dokładał starań, aby transportować daną kobietę z powrotem do jej ojczyzny. Zawstydzoną, zrezygnowaną, ze złamanym sercem. „Skrawek papieru i kilka napisanych na nim szczerych słów nagle uświadomiły im brutalną prawdę o ich położeniu. Powiedziały im, że ich przyszłość niekoniecznie należy do nich samych, że inne niewidzialne siły już teraz wyznaczają bieg kolejnych miesięcy i lat. Przypomniały, że wiele z nich wyszło za mąż w pośpiechu i bez względu na to, co czuły oraz jak się poświęciły, teraz czekają niczym łatwy cel, aż ich mężowie w wolnej chwili pożałują decyzji o ślubie”.
Jojo Moyes w swojej powieści „W samym sercu morza”, zainspirowanej prawdziwymi doświadczeniami jej babci, zawarła historię czterech młodych żon: ciężarnej Margaret, młodziutkiej i nieco postrzelonej Jean, wyniosłej Avice oraz skrytej i tajemniczej, a przez to chyba najbardziej ciekawej, pielęgniarki Frances. Każda z nich znalazła się na pokładzie „Victorii” w jednym celu: płyną ku nowemu początkowi. Mimo różnic w ich charakterach i, nie raz, skomplikowanych przeszłościach, łączy je to samo, co z resztą pasażerek: odwaga, granicząca niemal z głupotą, miłość i nadzieja na lepsze, piękniejsze jutro.
Na pokładzie statku Margaret zmaga się z trudami daleko posuniętej ciąży oraz próbuje się pogodzić z tym, że zostawiła swój rodzinny dom i popłynęła na drugi koniec świata, by założyć własny. Szesnastoletnia Jean nie stroni od żartów i towarzystwa mężczyzn, przez co jej reputacja wisi na bardzo cienkim włosku. Avice, dama i dziewczyna z dobrego i bogatego domu, pragnie zachować klasę na nie raz brudnym od plam oleju statku i rywalizuje zacięcie o tytuł Miss ze swoją dawną przyjaciółką, Irene. Z kolej Frances… Frances po prostu chce dopłynąć do Anglii, a przy okazji robi to, co potrafi najlepiej – leczy i opatruje rannych na pokładzie oraz pomaga Margaret przejść przez trudy ciąży. Poznaje również pewnego marynarza, do którego, wbrew sobie, zaczyna czuć coś więcej, niż tylko sympatię. Nie wie jeszcze, że dokładnie to samo czuje Henry w stosunku do niej.
Na wielkiej, wszechogarniającej zewsząd wodzie, na pokładzie lotniskowca, niezbyt przystosowanego do transportu ludzi, dzieją się rzeczy dramatyczne i wzruszające. Pasażerki kierują swoje spowiedzi w kierunku morza, które chętnie i bezinteresownie przyjmuje ich ból, niepewność, radości, ale także radość i nadzieje.
„W samym sercu morza” to wyjątkowa opowieść, która sprawiła, że płakałam podczas lektury. Uwielbiam pióro Jojo Moyes i już z wytęsknieniem wypatruję kolejnej powieści tej znakomitej, niezastąpionej autorki, która rzeźbi słowem emocje i wylewa się swoimi powieściami w sercu czytelnika ciepłą, uspokajającą falą.
www.recenzje-szanuki.blogspot.com