„Żałuję, że skazano mnie tylko na dwa lata. Chętnie posiedziałabym dłużej” – to słowa Fatimy, która przez brytyjski sąd skazana została na dwa lata pozbawienia wolności za podpalenie mieszkania, pozostawienie dzieci bez opieki przy drodze i posądzenie o ich porwanie niewinnej osoby. Te słowa wyryły mi się w pamięci i zapewne długo ze mną pozostaną. Kto cieszy się z pobytu w takim miejscu, jak więzienie? Jak kara, przewidziana dla najgorszych przestępców, może okazać się dla kogoś nagrodą? Zamknięcie za kratami okazuje się być wybawieniem dla kobiety, którą od najmłodszych lat pomiatano. Która przez lata traktowana była jak istota gorsza, niezasługująca nawet na miano człowieka. W więzieniu może czytać książki i prasę, do których na wolności nie miała dostępu. Może oglądać programy w telewizji, o których wcześniej nie miała pojęcia. Może rozmawiać z wszystkimi, bez obawy, że zostanie posądzona o zhańbienie siebie, a co za tym i swojej rodziny. Nikt jej tam nie skrzywdzi, tak jak w „domu”. Nikt nią nie będzie pomiatał. Nikt nie zmusi do działania wbrew sobie. Więzienie to raj dla Fatimy. Byłoby też rajem dla dziesiątek, setek, tysięcy kobiet i (o dziwo!) mężczyzn przymuszanych do małżeństwa.
Jestem Polską. Jestem Europejką. Jestem obywatelką świata. Żadnego wyzwania się nie boję. Podejmuję własne decyzje, nie akceptuje odgórnych nakazów. Gdy byłam nastolatką, buntowałam się. Uważałam, że rodzice to skaranie boskie. Nie wiedzą nic o świecie. Nie wiedzą, jak teraz się żyje. Wieczne pretensje i utarczki – to było moje życie codzienne. Często myślałam: „Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka?”. Uważałam, że mam najgorzej na świecie, bo to, bo tamto. Dopiero dużo później, gdy minął nastoletni bunt, zauważyłam że życie nie jest czarno-białe. Że są ludzie, którzy mają o wiele gorzej niż ja. Zaczęłam podchodzić do moich rodziców dużo spokojniej. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie mam szczęście. Urodziłam się w „wolnym” kraju. Religia i prawo nie narzucają na mnie obowiązków nie do zaakceptowania. Sama decyduję jak chce przeżyć moje życie. Nie każdy ma taki luksus.
„Córki hańby” to druga książka Jasvinder Sangher’y, Brytyjki będącej współzałożycielką organizacji Karma Nirvana, pomagającej ofiarom przemocy domowej i zbrodni honoru. Gdy była nastolatką, rodzice Jasvinder chcieli wymóc na niej małżeństwo z nieznanym jej człowiekiem. Jas nie wyraziła na to zgody. Uciekła z domu. Zhańbiła swoją rodzinę, która się jej wyrzekła. Losy Jasvinder przedstawione zostały w jej autobiograficznej powieści „Zhańbiona”, której niestety nie czytałam, ale po którą na pewno sięgnę. „Córki hańby” wydają mi się niepełne, bo poznałam losy wielu kobiet, a o samej Jas dowiedziałam się tak niewiele .
Książka Sangher’y pochłonęła mnie w zupełności. Przetrzepała. I nadal trzyma w swoich okowach. Zamykam oczy i… nie, chyba nie chcecie słyszeć (czytać) tego z moich ust. Nie zdawałam sobie sprawy, jak straszne rzeczy można zrobić drugiej osobie. Jedyne porównanie jakie przychodzi mi do głowy to Oświęcim. Tylko że tam krzywdę robiły ludziom obce osoby. A tu… wyobraźcie sobie swoją matkę, stojącą nad wami z ponabijaną gwoździami deską, robi zamach i… Albo ojca, z nożem w ręku. Idzie w waszą stronę, bo wujek poinformował go, że rozmawialiście z jakimś chłopakiem na ulicy. Hańba. Wstyd. Musi być kara.
Zabójstwo honorowe, wymuszanie małżeństwa, przemoc domowa, aranżowanie ślubów… To tylko niektóre ze stałych punktów życia hindusów. Przypominacie sobie jak mama tuliła was do siebie i mówiła „w przyszłości będziesz kimś wielkim”? Tu matka mówi: „to wstyd i hańba, że się urodziłaś, dlaczego nie jesteś chłopcem?”. A chłopcy? Chłopcy wcale nie mają się lepiej. Ich również zmusza się do niechcianych ślubów. Oni również od najmłodszych lat przechodzą regularne pranie mózgu. Nie wiedzą jak powinny wyglądać zdrowe relacje. Powtarzają w swoich życiu wyniesione z domu schematy. Niekończąca się opowieść.
Dobrze, że powstają takie książki. Że są na świecie odważne osoby, kobiety i mężczyźni, którzy się nie boją, którzy wchodzą po schodach, stają na podium i opowiadają innym o krzywdach, które ich spotkały. I które spotkały lub mogą spotkać słuchaczy. Dobrze, że są organizacje wyciągające pomocną dłoń, telefony, pod które można zadzwonić. Że pomimo istnienia „sieci” znajomych, nie każdy zdradza. Nie każdy doniesie. Nie każdy ujawni, gdzie ukrywa się uciekinier. A może kiedyś udręka się skończy i już nikt nie będzie się musiał ukrywać? Oby. Tego życzę wszystkim tym ludziom, o których „Córki hańby” traktują. A Was, wszem i wobec, zapraszam do lektury. I choć książka nie należy do łatwych i przyjemnych, choć jej lektura nie zajmie wam dwóch godzin, choć długo będą chodziły za wami losy poszczególnych bohaterów… to warto ją przeczytać. Zapamiętać. By nie dopuścić, aby w waszym otoczeniu miały miejsce podobne rzeczy.