Kolejna książka z mojego stosu hańby. Czekałam na możliwość zakupu, a gdy już była u mnie, stała na półce i się kurzyła. Teraz, gdy zrobiło się głośno wokół powieści autorki, gdy zbiera za nie laury od czytelników, postanowiłam sama sprawdzić.
Jest to trzecia część serii "Seksowni dranie". Pierwsza, swoją brutalnością, sadystycznym bohaterem i szybkim tempem, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Przy czytaniu drugiej, już nie czułam tego efektu. Miałam wrażenie jakby autorce zabrakło pomysłu na zakończenie niektórych wątków.
Ta, trzecia część fabularnie jest przemyślana i dopracowana, ale akcja dzieje się w żółwim tempie. Początek dobrze rokował, ale potem ciśnienie uszło i nawet końcówka książki nie była w stanie wywrzeć większego wrażenia.
Ułożony, spokojny, delikatny Konrad staje się swoim własnym przeciwieństwem. Porzucił stateczne życie, gdy tuż przed ślubem rzuciła go narzeczona. Zrezygnował też z kariery lekarza wstępując w szeregi legii cudzoziemskiej. Problemy z kontrolowaniem agresji zmuszają wojskowego do powrotu do kraju. Przypadek sprawia, że spotyka byłą narzeczoną, Magdę. Kobietę pociąga ten nieprzyjemny, obcesowy, szydzący Konrad oraz otaczającą go aura brutalności. Chcąc mieć mężczyznę blisko siebie namawia męża na zatrudnienie go w roli ochroniarza. Plan Magdy nie do końca idzie po jej myśli, ponieważ Konrad ma dbać o bezpieczeństwo jej pasierbicy, Jagienki.
Początkowo relacja Konrada i Jagusi była dobrze budowana, ale z upływem stron coś się zepsuło. On był wiecznie napalony, ona się z nim droczyła i tak w kółko przez sto stron. Sceny zbliżeń były gorące i dobrze napisane, ale to akurat u tej autorki jest standardem.
Niezrozumiałe natomiast były dla mnie relacje z ostatnich kilkudziesięciu stron. O ile zachowanie Konrada można wytłumaczyć czymś w rodzaju stresu pourazowego, to postępowanie Jagienki było totalnie odrealnione. Nie byłam w stanie się w nim odnaleźć.
Kolejnym nienaturalnym zachowaniem była reakcja Konrada, a właściwie jej brak, na szydercze żarty dziewczyny. Gdy on postępował jak cham i prostak, ona przeżywała każde słowo, gdy Jagna wyśmiewała jego męskość, nic sobie z tego nie robił. Morderca bez "męskiego ego" - nie kupuję tego. No i te nazywanie go "Kondziem". Gdy był nadmiernie delikatny, takie określenie pasowało, ale brutalny, bezwzględny, agresywny "Kondziu" było śmieszne i psuło efekt niepokoju.
Kolejnym męczącym zabiegiem bylo powtarzanie słów w dialogach. O ile początkowo mi to nie przeszkadzało, o tyle z czasem coraz bardziej irytowało. Kilka przykładów, które były schematem budowy:
"– To czasami silniejsze ode mnie.
–Od ciebie?";
"–Teraz to obrażasz mojego tatę.
–Obrażam?";
"–Cześć, tygrysku! – zabrzmiało radośnie od progu.
–Tygrysku? – wykrzywił się.";
"–U was to rodzinne.
–Niby co? – zmrużyła oczy.
–To niezdecydowanie.
–Niezdecydowanie?"
Oprócz tego powieść obfitowała w literówki i znalazło się w niej kilka błędów merytorycznych (nos to nie kończyna).
W ogólnym rozrachunku wyszło nijak. Czytało się szybko, ale beznamiętnie. Cóż, w moim stosie leży jeszcze "Nemezis" więc może w niej dostanę to, czego szukam.