Zamknijmy oczy i przenieśmy się kawałek dalej od naszego miejsca zamieszkania. Okej może nie taki kawałek, bo aż za Atlantyk. Znajdujemy się w jednym miejscu gdzie wszystko jest możliwe: miejscu najczęściej atakowanym przez obcych, gdzie mieszkają jedyni ocalali z apokalipsy zombie i gdzie z przestępczością walczy gadający samochód ze sztuczną inteligencją. Tak, dokładnie - jesteśmy w Stanach. I tu w otoczeniu wilkołaków, wampirów, czarodziejek oraz innych paranormalnych stworzeń żyję Skye Evans. Na co dzień zwykła, trzydziestoletnia kobieta, właścicielka biura nieruchomości, okrutnie potraktowana przez los, a właściwie byłego męża. Jej monotonne życie zmienia się gwałtownie, gdy wkracza w nie nieziemsko przystojny mężczyzna. Na pierwszy rzut oka ma być to tylko relacja czysto służbowa, ale wszystko ulega zmianie gdy na jej drodze staje krwiożerczy potwór, a ów przystojny znajomy, okazuję się być kimś zupełnie inny niż Skye myślała.
"Czasem wystarczą sekundy, by stwierdzić, że chcesz kogoś w swoich życiu"
Debiuty literackie mają ciężką drogę do przejścia. Niestety niesłusznie, ale nieraz z góry skazane są na porażkę. Sam pierwszy krok, aby przykuć uwagę czytelnika - dać znać, że tu jestem, masz mnie przeczytać! - i zachęcić go żeby po nią sięgnął jest ciężki, ale również musi ukazać potencjał drzemiący w autorze. Zawsze moją największą obawą w takich przypadkach jest styl - niezmiernie ważny i od niego w dużej mierze zależy czy w ogóle książkę będę czytać dalej. Z "Indygo"... nie było takiego problemu. Powieść wciągnęła mnie już od pierwszych strona i gdyby nie jakieś błahostki typu życie osobiste, spokojnie mogłabym przeczytać ją w jeden dzień. Dawno książka nie zainteresowała mnie na tyle, żebym nie mogła się od niej oderwać. Skye jest postacią z natury dobrą i pozytywną - nie chowa urazy do byłego męża i pomimo, że przeżywa ich rozstanie nie obrzuca zgniłymi jajami samochodu jego partnerki. Jednocześnie ma w sobie nieco ikry, która choć mogłaby pojawiać się nieco częściej, pokazuję, że ma w sobie trochę charakteru walecznej kocicy.
Na drodze bohaterki pojawiają się również (a jakże by inaczej!) osobniki męskie. Przystojne, seksowne, szcześcio-ośmio-dziesieciopaki, a co jeden to przystojniejszy. Od koloru do wyboru, można przebierać do woli. Mimo, że relacje bohaterów dla czytelnika są dość oczywiste, ich losy śledzi się z przyjemnością. Sama fabuła jest intrygująca i choć nie siedzi się wbitym w fotel, bardzo niechętnie odrywałam się od książki żeby walczyć z codziennością.
I skoro skupiliśmy się na już na posłodzeniu, warto wspomnieć o minusach. Jak każda książka "Indygo" nie jest pozbawiona małych mankamentów, które choć są wadami, nie przeszkadzały mi w ogólnym (i bardzo pozytywnym) odbiorze książki. Jednym i najważniejszym z nich jest nadmierna skromność bohaterki. Każdy rozpływa się nad nią, jej urodą i seksapilem, a intencje są wyraźne jak na dłoni, lecz ona wciąż błądzi jak dziecko we mgle. Pochłonięta przez swoje kompleksy, które możemy oczywiście zwalić na długoletni brak zainteresowania ze strony męża. Jednak w którymś momencie powinna się nieco otrząsnąć (na co liczę w kontynuacji!) i nabrać większej pewności oraz wiary w siebie. Co z kolei kieruję nas ku drugiemu punktowi - relacji męskich. Jak to się mówi "troje to paczka, a czworo to już tłum". Co za dużo to nie zdrowo... Pomijam, że kobieta, która do tej pory wiodła monotonne, samotne życie nagle jest bombardowana testosteronem ze wszystkich stron i sama nie wie co z tym zrobić. Jest dojrzałą kobietą, a zachowuję się jak niepewna dziewczynka, która poszła pierwszy raz z chłopakiem do kina i nie jest pewna czy może chwycić go za rękę.
A na koniec chciałabym (tylko odrobinkę) przyczepić się wątków akcji. Fajnie przemyślane i dobrze rozplanowane w czasie, dzięki nim również książkę czytało się tak szybko i przyjemnie, ale... urywały się za szybko. Spokojnie można by je jeszcze rozbudować i podkręcić, podtrzymać napięcie, bo pomysły były na prawdę świetne.
"Jednej rzeczy jednak mi nie powiedział: że sekundy wystarczą też, by złamać komuś serce."
Podsumowując: oczywiście nie obyło się bez wad, ale jednocześnie są one tak małą częścią książki, że w żadnym stopniu nie przeszkadzają w jej odbiorze. Może nie jest to powieść wysokich lotów, ale takie również są potrzebne, a ta - wpisuje się idealnie. Lekka, przyjemna, czyta się ją jednym tchem, a bohaterów polubiłam od pierwszych stron. Pozostawia uczucie, że chcemy więcej i tylko gdy kochana autorka obdaruje nas kolejnym tomem sięgnę po niego błyskawicznie. A więc ostatnie zdanie: genialny, bardzo udany debiut, czekam na więcej! ~ hybrisa