„-Kiedy mnie całujesz (…) jest tak, jakby ktoś usuwał mi ziemię spod nóg. Nie mam pojęcia, jak to robisz ani gdzie się tego nauczyłaś. Jeśli to był film, to koniecznie musimy go razem obejrzeć.”*
Ktoś właśnie złamał ci serce, sprawił, że rozprysło się na milion małych kawałeczków. Powinnaś teraz wypłakiwać się koleżance przez telefon, objadać czekoladą i oglądać romantyczne filmy. Tobie nie jest to jednak dane, musisz wykonać zadanie i nie ważne, że właśnie rozpadł ci się świat. I teraz jest jeszcze niebezpieczniej niż dotychczas. Musisz uważać i wybrać właściwą stronę…
Gwendolyn ma złamane serce, ale zamiast wypłakiwać się swojej przyjaciółce w ramiona musi wziąć się szybko w garść. Zadanie, które przed nią stoi nie będzie czekać aż jej serce zostanie na nowo sklejone. Jako podróżniczka w czasie ma swoje obowiązki, które musi wykonać. Do tego ma nie lada problem - teoria Lucy i Paula staje się coraz bardziej wiarygodna, a hrabia de Saint German coraz bardziej straszny. Komu wierzyć i po czyjej stronie stanąć? Przed dziewczyną trudny czas: musi odkryć wszystkie tajemnice, przetrwać wszystko co ją czeka i wytrzymać z Gideonem, który jest jej partnerem w podróżach i zarazem przyczyną jej cierpienia. Jak ona sobie z tym wszystkim poradzi?
I oto jest, trzecia i ostatnia część przygód Gwendolyn i Gideona. Trylogia Czasu sprawiła, że nie mogłam się skupić na niczym innym bo co chwile moje myśli wracały do fragmentów powieści. Dlatego też bez chwili zwłoki zabrałam się za ostatni tom tej fascynującej historii. Po raz kolejny i niestety ostatni Gier wprowadziła mnie w świat gdzie podróżuje się w czasie, próbuje odkryć wszystkie tajemnice i odkryć, która ze stron jest tą dobrą.
I tym razem historia zaczyna się w tym momencie, w którym zakończył się „Błękit Szafiru”. Jak już wspominałam w poprzedniej recenzji bardzo mi się taki zabieg podobał - mam wówczas wrażenie, że wracam teraz do czegoś co przed chwilą odłożyłam i mogę z przyjemnością ponownie się za to zabrać. A jest do czego bowiem Gier nie spoczęła na laurach tylko zakasała rękawy i stworzyła jeszcze lepszą kontynuacje niż poprzednie dwa tomy. Wydawało mi się, że to już nie możliwe, a tu takie zaskoczenie. Jeszcze więcej akcji, niewiadomych i niewyjaśnionych sytuacji. Więcej emocji i pytań. Tutaj to dopiero się dzieje, oj tak. Wprost nie mogłam się oderwać od czytanych stron tylko chłonęłam wszystko ze zniecierpliwieniem i przerażeniem. Czemu tak? Ponieważ chciałam jak najszybciej poznać zakończenie, a zarazem świadomość, że każda strona zbliżała mnie do nieuniknionego finału doprowadzała mnie do wielkiego smutku.
Wartka i nieprzewidywalna akcja, ciekawe dialogi, dalszy ciąg tajemnic, które tym razem powoli są rozwiązywane. Wreszcie poznałam odpowiedzi na pytania ciągnące się od pierwszej części. Przyznaje, że nie tego się spodziewałam, zaskoczył mnie taki obrót spraw. I nie chodzi tu o wątek uczuciowy bo ten mimo małych obaw zakończył się tak jak chciałam. Nadal do końca nie wiadomo komu można zaufać, trzeba być ostrożnym i czujnym. Nawet przez chwilę nie czułam znudzenia w trakcie śledzenia następujących po sobie zdarzeń.
Ponownie zostałam oczarowana przez bohaterów. Wciągnęli mnie w swój świat i pozwalali przeżywać przygody wraz z sobą. Śmiałam się z nimi i płakałam. Razem odkrywaliśmy nowe karty i głowiliśmy się nad sensem postępowania kilku osób. Wspólnie przeżywaliśmy wzloty i upadki. Gdy pojawiał się Gideon nie tylko Gwen miękły kolana, a ich ciągłe sprzeczki wywołały porozumiewawczy uśmieszek. Autorka poprzez główną bohaterkę opisuje nam wszystko i sprawia, że widzimy to co bohaterowie. Trzeba mi wspomnieć, że widoki te są piękne i wzbudzające strach. Cała powieść jest emocjonująca, ale ostatnie sto stron było… no nie da się tego opisać. Po prostu chciało się więcej i więcej.
W dalszym ciągu mamy doczynienia z postaciami, które są wykreowane po mistrzowsku. Gier tchnęła w nich życie i sprawiła, że są realistyczne. Nadała im szereg przeróżnych cech i sprawiła, że razem i osobno intrygowały mnie i zdumiewały. Oni sami zmieniali się z każdym kolejnym tomem. Dzięki różnym punktom widzenia mogli spojrzeć na pewne z prawy z innej perspektywy. Zdarzało się, że nie nadążałam za tokiem ich rozumowania. W dużej mierze to dzięki nim cała historia jest tak wciągająca. Zdecydowanie za mało mi było tu Leslie, brakowało mi jej osoby. Tak samo było z bratem Gideona. Co do niego samego... Oczarował mnie. Mimo swoich wybryków, rozkazującego tonu i tej dominującej postawy wprawiał moje serce w szybsze bicie, usta wyginały mi się w głupkowatym uśmiechu, a wzrok robił maślany. Gwendolyn zmieniła się, i to bardzo, już nie jest dziewczyną, z którą można robić co się chce. Dużo robi na własną rękę i mimo, że wszystko dzieje się w krótkim czasie Gwen stała się twardsza i pokazała, że nie jest taka głupia za jaką jo mają. Jest jeszcze demon - gargulec, Xemerius, który z miejsca zdobył moje serce. Zabawny, ironiczny, no bez niego to już nie było by to samo. Sprawiał, że nawet najpoważniejsza sytuacja była mniej straszna. Uwielbiam go!
Brakuje mi słów by wyrazić wszystkie emocje buzujące we mnie po przeczytaniu tej książki. Jestem zachwycona poziomem, który został utrzymany i tym w jakim pięknym stylu trylogia została zakończona. Z wielkim żalem rozstaje się z tymi bohaterami. Bardzo się z nimi zżyłam i przykro mi, że nie poznam ich dalszych losów. Z pewnością będę wracać do tej trylogii. Polecam tym co czytali lub zamierzają. Tylko ostrzegam - to niesamowity złodziej czasu!
*str. 404