Sownikom do raju daleko….
Bernard po śmierci swojej żony nie może się otrząsnąć. Pod wpływem impulsu pakuje manatki i wyjeżdża do Sowników, bo mu się zebrało na poznawanie rodziny Weroniki teraz. Tam niestety poznaje historie, które nie mają jeszcze rozwiązania… Czy znał swoją żonę tak dobrze, jak myślał?
„Sowniki” są debiutem literackim Kamili Bryksy i w moim odczuciu udanym. Co prawda widać, że autorka ma jeszcze nie wyrobiony warsztat, ale finalnie pióro autorki nawet mi się podobało. Jest lekkie i pozwala wciągnąć się w książkę.
Powieść ta to połączenie kryminału, thrillera i obyczajówki, którego podstawą są rodzinne tajemnice. I co najbardziej podobało mi się w tej historii to stworzony przez autorkę klimat. Sowniki są taką wioską, gdzie każdy zna każdego, wszyscy wszystko wiedzą, funkcjonują „monitoringi”, którym się w życiu nudzi, i dlatego muszą wiedzieć, co się dzieje u sąsiada za firanką. Mała, ale tajemnicza wieś – uwielbiam! Dodatkowo akcja osadzona jest w szarej, ponurej, chłodnej i deszczowej porze roku. No i jest rodzinka, która coś kręci. To daje klimat idealny.
Pomysł na fabułę też zasługuje na uwagę, ale jego potencjał nie jest do końca wykorzystany. 256 stron to troszeczkę za mało. Nie znajdziemy tutaj makabrycznych i mrożących krew żyłach opisów trupów, morderstwa, czy czegoś innego z tym związanego. Dostaniem za to solidną dawkę niejasności, zagadek, sekretów, powiązań, tajemnic i bólu. A przerażającą rzecz będzie fakt, że człowiek jest zdolny do wielu rzeczy w imię rodziny, w której drzemie wielka siła. Dla niej wszystko, bez niej nic. Winnego można się domyślić już na początku, ale nie wiadomo czym się kierował. Miałam kilka scenariuszy odnośnie do przyczyn, ale nie była ich pewna w 100%. Zaskoczył mnie epilog.
Wykreowanie bohaterów zasługuje na minusa. Byli oni płascy jak deska do prasowania. Głębi żadnej nie mieli, więc gdyby byli jakimś basenem to ciężko się w nim utopić. Szczerze, mówiąc, po przeczytaniu szybko o nich zapomnę. Niczym się nie wyróżniają, nie mają cech, które pozwalałyby ich jakoś rozróżnić. W dodatku Bernard to był tak dziwny człowiek, że brak mi słów.
Naprawdę nie mam nic przeciwko opisom. Wręcz przeciwnie, ale kiedy dostaję opis czegoś, co kompletnie nijak się ma do fabuły albo gorzej jest nielogiczne. Gdy dostaję szczegóły, które są jak piąte koło u wozu. To dostaję białej gorączki. Po co wiedza o tym, jakim banknotem zapłacił facet za bilet, po co informacja o tym, co robią dzieci sołtysa albo opis pulpetów ze słoika…, albo jakże emocjonalny opis liścia spadającego z drzewa? Normalnie to było tak opisane, że można było płakać ze wzruszenia. A wiecie, że w 2017 roku imię Bernard otrzymało 22 chłopców? Statystyka z ’83 nie jest znana. A moim ulubionym momentem jest ten, kiedy Adam zastanawia się, dlaczego jajecznica zrobiona przez Bernarda smakuje tak samo jak ta Magdy. No hm… Ciekawe dlaczego? Czyżby obydwoje użyli do jej zrobienia jajek, jak każdy człowiek? Czy moja jajecznica smakowałaby tak samo? Tego jest dużo i zrozumiałaby, jakby miało to sens albo większe znaczenie, ale nie miało!
To jest po prostu dobry debiut. Nic więcej, nic mniej.
Polecam samemu się zapoznać i wyrobić sobie zdanie.