Rok 1945. W powojennym, zniszczonym Gdańsku, zostaje zamordowana pięcioosobowa rodzina Schultzów. Zastanawiano się nad motywem zabójstwa, spekulowano motyw na tle rabunkowym, gdyż rodzina ta wzbogaciła się w czasie wojny, może w grę wchodziła zemsta? Różne wersje brano pod uwagę, jednak prawdziwych motywów nie poznano, jak również nie znaleziono sprawców tego okrutnego mordu.
Rok 1965. W rozwijającym się po wojnie Gdańsku na przydrożnej drodze znaleziono ciała dwóch osób, kobiety i nastoletniego chłopca. Jak się później okazało, była to Zofia Kurowska z synem. Zwłoki były zmasakrowane, potraktowane bestialsko. Podejrzenia padły na konkubina zamordowanej, jednak szybko okazało się, że był on niewinny. Sprawcy byli nadal na wolności.
Rok 1988. W swoim domu, w gdańskiej Oliwie, zostają napadnięci i brutalnie pobici Państwo Wielkopolscy. Starsi sympatyczni ludzie, spokojni, nikomu nie wadzący. Poszkodowani przeżyli, jednak nie pamiętali okoliczności napadu. Sprawców nie odnaleziono.
Rok 2016. W Gdańsku zostają odnalezione zwłoki młodego mężczyzny Piotra Gąbrowskiegoo. Został zamordowany, ciało było zmasakrowane.
Co łączy wszystkie powyżej opisane morderstwa, jeżeli w ogóle coś łączy? Jedno jest pewne, wszyscy poszkodowani mieli podobne obrażenia - zmasakrowane kolana. Czyżby był jeden sprawca wszystkich tych czynów? Owszem, można by tak podejrzewać, gdyby wszystkie zdarzenia miały miejsce w krótkim okresie czasu, ale nie na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Z twórczością Agnieszki Pruskiej spotkałam się po raz pierwszy, i to właśnie przy lekturze Spadkobiercy. Myślę, że to nasze pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie.
Połączenie przez autorkę kilku przestępstw, popełnionych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, jest pomysłem zasługującym na poklask. Od razu włącza się nam czerwona lampka i ciśnie się na usta pytanie: co łączy te niepozornie odrębne zbrodnie? Bo zapewne musi być wspólny mianownik, skoro autorka postanowiła je przywołać. Ma w tym określony cel, który skrzętnie będzie realizować w tej powieści.
Agnieszka Pruska w „Spadkobiercy” z niebywałą wręcz lekkością wprowadza nas w tajniki prowadzonego dochodzenia, obejmującego wydarzenia mające miejsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Komisarz Uszkier zdecydowanie i stanowczo „zarządza” swoją ekipą śledczych, jest dla nich nie tylko mentorem i przełożonym, ale i przyjacielem. Pomimo twardego, jak przystało na książkowego policjanta charakteru, w rzeczywistości jest ciepłym, zrównoważonym człowiekiem, kochającym mężem i ojcem dorastających synów. Nie można tego bohatera nie obdarzyć sympatią.
Biorąc do ręki tę liczącą ponad 600 stron książkę miałam pewne obawy o to, co zaserwuje nam autorka w tak objętościowym dziele. Spodziewałam się nudnych, długich i męczących opisów, które zawsze zniechęcają mnie do dalszej lektury, stawiają na drodze pomost dla mnie nie do przejścia. A jednak spotkała mnie niespodzianka i miłe zaskoczenie. Bo z ręką na sercu – tej powieści właśnie tego brakuje... Na szczęście. Akcja tej misternie zaplanowanej i intrygującej powieści toczy się tak wartko i zgrabnie, że żadne zbędne opisy nie są potrzebne, nie ma po porostu na nie miejsca. Misterna dbałość o każdy detal i każdą sytuację są starannie zaplanowanym zabiegiem autorki, są niezbędne do ogarnięcia całego wątku powieści. Wszystkie drobne szczególiki składają się na pięknie uformowaną całość.
Autorka trzyma nas w napięciu od pierwszej strony. I o dziwo – główny wątek jest tak skonstruowany i wypieszczony, że czujemy się jak w matni, spętani pajęczyną tajemniczości, że nie potrafimy wskazać sprawcy zabójstw. Bo jeżeli już w danym momencie lektury któregoś - idąc swoim tropem - sugestywnie wskażemy, to za kilka chwil się okazuje, że śledczy to z nas jednak nie będą. Autorka posiada niezwykłą umiejętność komplikowania sytuacji, drążenia tematu aż do dna, powiedziałabym „zapuszczania korzeni” przez wątki poboczne, aby jak najwięcej wychwycić z dostępnych źródeł informacji, co z jej niebywałym talentem pisarskim i lekkością pióra stanowi ekspresyjną kompilację. Książkę czyta się z zapartym tchem, na krótkim, przerywanym oddechu, bo na głębszy szkoda czasu. A dlaczego tak jest? Bo Pani Pruska tak nami, być może nieświadomie, a być może z celowym zamysłem manipuluje i wkręca nas w tę galopującą akcję, że za wszelką cenę, nawet nieprzespanych nocy, chcemy pierwsi wiedzieć, co wspólnego ma tytułowy Spadkobierca ze sprawcą tragicznych zdarzeń. I, ku radości wszystkich, od razu zapowiadam, że lekturę trzeba obowiązkowo wchłonąć do ostatniej strony, gdyż inaczej nie odpowiemy sobie na postawione przez chwilą pytanie.
A i zaskakiwać Agnieszka Pruska potrafi i to z wielką gracją. Zakończenie książki jest zaskakujące, takie było przynajmniej dla mnie. Jak wielki trzeba posiadać talent pisarski, aby przez prawie 600 stron lektury nie pisnąć słówkiem czy choćby drobnym gestem i nie przybliżyć nas do poszukiwanego sprawcy. Od razu wam powiem, na nic wasze gdybania i domysły, czy zabił Filipowski czy ktoś inny, się nie zdają. Dajcie sobie spokój. Trzeba być wytrawnym policjantem pokroju Uszkiera, aby móc się zmierzyć z tą jakże trudną sprawą.
Autorka wykazała się niesamowitą spostrzegawczością i wnikliwością, z wielkim pietyzmem nakreśliła psychologiczne portrety bohaterów, począwszy od sprawców, a na policjantach kończąc, ich emocje i rozterki, targające nimi często skrajne uczucia, jest również niesamowitą obserwatorką otaczającego świata, to wszystko znalazło swoje odzwierciedlenie w tej powieści kryminalnej.
Jeżeli jesteście ciekawi, jak sprawnie działa ekipa śledcza pod okiem komisarza Uszkiera, a i macie ochotę na nieszablonową powieść kryminalną, z nieoczywistym zakończeniem, to „Spadkobierca” Agnieszki Pruskiej jest właśnie dla was. Nie czekajcie, sięgnijcie po nią, duża dawka emocji gwarantowana! Lektura „Spadkobiercy” wyzwala w nas uczucie zdecydowanie satysfakcjonującego spędzenia czasu.