Stulatek, który wyskoczył przez okno i zabił po drodze kilku bandziorów - tego nie możecie przegapić.
Allan Emmanuel Karlsson, jak już Wam wiadomo, wyskoczył przez okno. Spanikowana siostra Alice, pracownica w ośrodku, w którym przebywał ten pan, rozgłośniła tę sprawę i rozpoczęło się śledztwo, a on podróżował sobie dalej przez kraj z walizką wypchaną po brzegi pieniędzmi.
Tej książki nie można nazwać kryminałem, ale sposób w jaki dwaj bandyci zostali zabici, przechodzi najśmielsze oczekiwania. Pierwszy z nich - Bolec został zamrożony. Allan udał się do stacji Byringe i tam poznał Juliusa Jonssona. Niedługo potem przybył tam i Bolec w sprawie swoich pieniędzy. Z dużą skutecznością i ilością alkoholu obezwładnili go i wrzucili do zamrażarki. Oczywiście, zapomnieli o nim potem i trup, bardzo proszę, gotowy.
Drugi z nich - Hultaj został zmiażdżony przez słonicę. Gdybym zapytał się Was, jaki jest najlepszy najlepszy sposób na łobuza, co byście odpowiedzieli? Kupa słonia! Nasi funkcjonariusze powinni się uczyć od bohaterów tej książki. Słonica o imieniu Sonia musiała załatwić potrzebę. Jak to rasowi bandyci, Hultaj użył też broni. Staruszek zobaczył, że on się cofa, kiedy on idzie w jego kierunku. Więc tak zmusił mężczyznę, aby wszedł do tej mazi i kolejnym dźwiękiem był już tylko odgłos łamania kości, bowiem Sonia usiadła Hultajowi na głowę.
Trzeci z kolei o mało co zostałby poszkodowany w wypadku samochodowym. Chciał zatrzymać samochodem grupkę przyjaciół ze słoniem jadących autobusem (Nie wiem, jak można załadować słonia do autobusu?), ale przeliczył swoje siły. Trafił na drzewo i ledwie uszedł z życiem. Później, jak się okazało, był przyjacielem brata Benny'ego. Uchroniło to przyjaciół przed szybszym, jakby się mogło zdawać, skończeniem żywota.
Cały galimatias przeplatany jest śledztwem policji, która bezskutecznie próbuje poskromić Allana. Cały czas jest problem z trupami, które w zwyczajny sposób giną. Jeden z nich popłynął do Afryki, a drugi do Estonii albo Łotwy (już nie pamiętam), co uchroniło przyjaciół przed odpowiedzialnością karną, bo nie zostały one znalezione.
W dodatku autor zaplanował sobie opisać wcześniejsze lata życia Allana. Niewiarygodny życiorys pokazał, jakim zawadiaką był ten mężczyzna. Wyrzucił swój dom w powietrze, spotykał się z Harry'm Trumanem, Józefem Stalinem, Mao Zedongiem i tak mógłbym wymieniać bez końca, ale nie chciałbym, żebyście przysnęli przy tej recenzji. Trochę się rozwlekła...
Niewątpliwie plusem tej książki jest humor. Słyszał ktoś z Was o mandacie za propagowanie antykoncepcji? I to 10 koron! (Chciałem przeliczać to na złotówki, ale po radzie taty zaprzestałem, bo mogły być inne przeliczniki przed pierwszą wojną światową). Panie na widok takich rzeczy pewnie czerwieniły się, nie wspominając już o panach. Zresztą widać to po wielkości rodzin. (Klasyczny temat na geografii: Czym różni się rodzina dzisiejsza od tej dawnej? Tragedia jakaś!)
Przekleństwa lecą też tu non stop. Nie mówię, że to dobrze, ale ta książka jest bardziej naturalna i taka "życiowa". Bez obrazy dla fanów np. "Jeżycjady", ale tam nie ma wcale przekleństw oprócz tych najmniej wulgarnych.
Trochę dziwi mnie sprawa alkoholu w tej książce. Leje się on strumieniami. I okazuje się, że Allan, który z pewnością jest, był i będzie alkoholikiem dożył stu lat. Mało to prawdopodobne, bo jego wątroba by tego nie wytrzymała. Zresztą fikcja literacka nie ma granic: od morderstw przez oskalpowanie i strzał z łuku po rodzeniu dzieci przez wampiry płci męskiej.
No i jeszcze trochę denerwujący może być fakt tych wszystkich nazw skandynawskich. Pełne kropek, kresek i innych znaków mogą doprowadzić człowieka do szału. Robiąc tę recenzję, musiałem trochę poszukać w tej książce nazw bohaterów, aby nie popełnić jakiejś gafy.
Co ja Wam mogę powiedzieć? Musicie przeczytać bez dyskusji.