„Krwawy fiolet” Dia Reeves
wyd. Nasza Księgarnia
rok: 2011
str. 342
Ocena: 6/6
Sama nie wiem, czego spodziewałam się po tej powieści. Jedno jest pewne – nie tego! Już po pierwszych przeczytanych wersach chciałam zacząć pisać recenzję. W głowie uformowało mi się jedno znakomite zdanie, które towarzyszyło mi podczas tej zdumiewającej podróży z Krwawym fioletem Dii Reeves. Mianowicie: „CO ZA DZIWNA KSIĄŻKA”. Nic dodać nic ująć. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nie wiem skąd mi się wzięło przeświadczenie, że ta powieść będzie standardowym paranormalnym opowiadaniem. Że będzie chłopak i dziewczyna, wielka miłość, gigantyczne problemy, on – wilkołak, wampir, anioł etc., ona jakikolwiek inny potwór. Chyba za dużo standardów ostatnio przerobiłam. Tym milsze było zaskoczenie tą książką.
Przygodę z Hanną zaczynamy w dniu, w którym postanawia ona zamieszać ze swoją matką, Rosalee, której nigdy w życiu nie widziała. Przyjeżdża do Portero nocą, prosi taksówkarza o wysadzenie się w sporej odległości od domu matki, pod jej posesję zakrada się niczym złodziej, dochodzi do werandy i… postanawia, że najlepiej nie budzić matki dzwonkiem do drzwi. Znajduje klucz i wchodzi do środka. Biało-niebieskie mieszkanie tylko czasem udekorowane jest pojedynczymi czerwonymi akcentami. Jedna chryzantema, jeden fotel, jedna lampa… A to dopiero początek lawiny dość nietypowych rzeczy. Bo powiedzmy sobie szczerze, Rosalee jest delikatnie mówiąc niezadowolona, że w jej życiu, z dnia na dzień zagościła nieznana jej córka. A ona wcale nie chce jej tutaj. I za wszelką cenę chce się jej pozbyć. Czy jej się to uda? Jakie tajemnice kryje w sobie Portero? Dlaczego matka nie wychowywała swojej córki? Czemu Hanna z dnia na dzień postanowiła z nią zamieszkać? Czym są wabiki i twardogłowi? Na te, i na wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź podczas pasjonującej lektury Krwawego fioletu autorstwa Dii Reeves.
Jak już wspomniałam – nie tego się spodziewałam. Do książki podchodziłam nieco sceptycznie – pewna, że dostanę ten sam, utarty już tak bardzo, schemat. Zawiodłam się – ale nawet nie wyobrażacie sobie, jaki ten zawód był przyjemny. Bo pokochałam tę powieść. Pokochałam Hannę, pokochałam jej tatka, pokochałam Wyatta, łabędzie, szmatka, Rosalee i wiele innych postaci. Płakałam, gdy w życiu bohaterów działy się tragedie, śmiałam się, gdy byli lub starali się być szczęśliwi. Choć z ich ust tak trudno było usłyszeć wyznania jakichkolwiek uczuć, czułam, że palą ich one od środka. Nie opuszczało mnie przekonanie, iż mimo twardej skorupy, którą wytworzyli wokół siebie, w środku są czułymi istotami pragnącymi miłości. Lękający się jej, równocześnie jej pożądając. Wszyscy bohaterowie – tak pełni sprzeczności, zasługiwali na poświęconą im przez autorkę uwagę. Chyba nikogo bym nie mogła wyciąć. Nikogo się pozbyć. I każdy zostawił w moim sercu ślad. Ślad, którego tak łatwo nie wymaże czas.
Gdzieś w połowie lektury zaczęłam buszować w Internecie. Nie chciałam by książka się kończyła, delektowałam się czytaniem każdej strony, każdego akapitu, równocześnie szukając jakiejkolwiek wzmianki o kontynuacji tej powieści. Nie znalazłam nic. Ani słowa. Autorka w swym dorobku ma jeszcze jedną książkę, którą napisała już po wydaniu Krwawego fioletu. Czy jest więc na co liczyć? Raczej wątpię. Tym bardziej, że po skończeniu lektury, doszłam do wniosku, że nie chciałabym czytać dalej. Że zakończyła się właściwie, że jakiekolwiek dalsze machinacje mogłyby zniweczyć cały trud, jaki Pani Reeves włożyła w napisanie tej pozycji. Czy kończy się źle? Tego niestety nie mogę Wam zdradzić. Powiem Wam jednak, że nie pożałujecie tej lektury. Że Krwawy fiolet zdecydowanie powinien znaleźć się w Waszej prywatnej biblioteczce. I to nie tylko u fanaów paranormalnej literatury. Myślę, że książka uderza w tak wiele strun, że dotyka tak wielu problemów, że tak mocno gra na ludzkich uczuciach, iż nie ma na nią mocnych. A jeśli są, to jest ich niewielu.
Mnie zauroczyły, i plastyczny język, i dobór postaci, i piękne opisy. Nie ominęłam ani jednego akapitu. Niektóre czytałam nawet kilkakrotnie. Z racji braku fioletowych zakładek zużyłam niemal cały zapas różowych. Są strony nawet z trzema zakładkami – a bardzo rzadko zdarza mi się przyklejać więcej niż jedną. Jest to więc nie lada osiągnięcie. I powiem Wam, że pomimo tego, iż w książce opisano wiele strasznych rzeczy, to chciałabym znaleźć się na miejscu głównej bohaterki. Choć Hanna nie jest zwykłą nastolatką, choć nie ma łatwego życia, choć czuje się od tak dawna prześladowana – chciałabym być nią. Chciałabym zobaczyć, jak to jest, trafić do takiego świata, jak to jest być tymczaską. Z całego serca zachęcam Was do lektury, mam nadzieję, że zachwyci Was równie mocno, jak i mnie zachwyciła.