Ostatnimi czasy twórczość Stanisława Goszczurnego, za sprawą wznowienia jego trylogii „Mewy” przeżywa coś na kształt renesansu popularności. Piszę „coś na kształt renesansu”, bo nie jestem pewien, czy miała ona kiedykolwiek miejsce. Wikipedia podpowiada, że dwie z jego powieści nawet zostały w głębokim PRL-u zekranizowane, ale nie znam nikogo, kto Goszczurnego by kojarzył. Dla mnie w każdym razie był on dotychczas twórcą nieznanym, autorem do sprawdzenia i tak się składa, że ostatnio miałem okazję przesłuchać w formie audiobooka w interpretacji Grzegorza Wosia, powieść jego autorstwa.
„Morze nie odda swych ofiar” jest pozycją czysto marynistyczną. W wyniku bliżej niesprecyzowanego wypadku kapitan statku rybackiego „Prosna” musi opuścić pokład, a jego miejsce zajmuje młody ambitny szyper. Nowy kapitan od początku nie dogaduje się ze swoim pierwszym oficerem, ma do niego jakiś zadawniony żal, ale o co dokładnie chodzi? Tak jak w przypadku wypadku kapitana nie do końca wiadomo. W każdym razie wzajemny brak zaufania i splot niekorzystnych wydarzeń prowadzi do nieuchronnej tragedii.
Stanisław Goszczurny, jak na dziennikarza przystało, pisze bardzo prosto, surowo wręcz, w reporterskim stylu, co więcej książka „w papierze” liczy niecałe 180 stron, czyli to raczej mikropowieść, ta prostota właśnie tworzy niepowtarzalny klimat życia na morzu. Sama fabuła również nie jest zbyt złożona, autor opisuje życie codzienne na statku: praca, jedzenie, oczekiwanie na połączenie telefoniczne z domem, sen, praca, trochę picia. Na tle tych prozaicznych wydarzeń, możemy obserwować dwóch głównych bohaterów – Kapitana i pierwszego oficera, widzimy, jak ich cichy konflikt narasta i obserwujemy jego skutki, aż do tragicznego końca. Goszczurny raz na jakiś czas „wchodzi do głowy” obu bohaterów, odsłaniając przed nami ich myśli, ale nie bawi się w psychologizowanie, chociaż ewidentnie staje po jednej ze stron, równocześnie pomaga nam zrozumieć nadchodzące wypadki.
Podobno historia opisana w „Morze nie odda swych ofiar” jest oparta na faktach i chociaż nie udało mi się nigdzie potwierdzić tej informacji*, rzeczywiście, podczas lektury miałem wrażenie, że czytam fabularyzowany reportaż. Pisarz świetnie oddaje mentalność ludzi morza, widać, że z niejednym rozmawiał i zrozumiał, że dokładnie przeanalizował zaszłe wydarzenia, efektem czego napisał świetną książkę, prostą w formie, surową stylistycznie, ale dotykającą czytelnika, bo prawdziwą, pokazującą, że wielkie tragedie bywają po prostu sumą drobnych wypadków i niedomówień. Polecam, świetna książka.
*na 99% chodzi o tragedię s/t BRDA z 10 stycznia 1975 roku.