Przenieśmy się na chwilę do Francji, dokładnie do roku 1936. Trafiamy do domku rodziny Sauvelle, w dość smutnym momencie, a mianowicie w chwili śmierci Armanda Sauvelle, który pozostawił żonę z dwójką dzieci wraz z masą długów. Mają bardzo trudną sytuację finansową, ledwie starcza im pieniędzy na życie. Rodziną zajął się stary przyjaciel Armanda – Henri Leconte – który załatwia Simone Sauvelle pracę w malutkim miasteczku, Błękitnej Zatoce, leżącym na północnym wybrzeżu. Będzie się ona zajmowała rezydencją zamożnego wynalazcy i fabrykanta zabawek, Lazarusa Janna. W końcu szczęście uśmiechnęło się do rodziny. Zamieszkają w niewielkim Domu na Cyplu, nieopodal rezydencji Cravenmoore. W czerwcu 1937 roku przybywają na miejsce i zaczynają poznawać sekrety starego właściciela oraz jego domu.
Carlos Ruiz Zafón debiutował w 1993 roku powieścią „Książę Mgły”, którą miałam przyjemność przeczytać w tamtym roku na wakacjach. Podbiła ona moje serce, stronice były dosłownie przesiąknięte magią. Dziś skończyłam czytać jego trzecią książkę – „Światła września” i muszę przyznać, że jestem nią oczarowana.
Styl autora jest niepowtarzalny, cudowny. Nie mogłam oderwać oczu od kartek. Historia zawarta w tej powieści budziła we mnie grozę i strach, nie wiem czy teraz będę mogła ze spokojem patrzeć na zabawki. To, co się przydarzyło tej rodzinie było tak niesamowite i niemożliwe, a za razem realne. Czytając słyszałam szum morza, szelest liści na drzewach, czułam wiatr we włosach. Magię tej opowieści da się wyczuć na każdej stronie, można ją zobaczyć i usłyszeć. Kiedy tylko miałam tę książkę w rękach przenosiłam się do innego świata, świata pełnego cieni, strachu i mechanicznych zabawek. To było niezapomniane przeżycie.
Bohaterowie powieści byli dopracowani, każdy ich ruch przemyślany przez autora. Poznajemy dorastającą Irene, zafascynowanego światem mechanizmów i wyrobem zabawek Doriana, zamkniętego w sobie Ismaela oraz tajemniczą Almę Maltisse. Wszyscy są tacy realni, można by ich przypadkowo spotkać na ulicy. Mniej niż trzysta stron wystarczyło, abym przywiązała się do wszystkich bohaterów.
Pan Zafón stworzył nieprzewidywalną historię, w której główną rolę odegrały zwykłe zabawki. Nic nie jest takie, jakie się nam wydaje…
„Na tym świecie cieni i świateł wszyscy, każdy z nas, musimy odnaleźć swoją drogę”
Poznajemy także tajemniczą legendę miasteczka. Niby nic nie znacząca opowiastka ma wielkie znaczenie w zrozumieniu całości. Dowiadujemy się w niej o światłach września… A czymże one są? Przekonajcie się sami.
W powieści jest także zawarty wątek miłosny. Wychodzi on tutaj na duży plus. Jest taki delikatny, niemalże niezauważalny i mogłoby się wydawać, że mało ważny. Ale tylko ten, kto przeczyta „Światła września” zrozumie o co mi chodzi…
Kolejnym miłym dodatkiem jest okładka. Widać na niej latarnię, którą powoli osnuwa mgła. Są też na niej owe światła września, o ile się nie mylę. Okładka idealnie oddaje klimat książki.
Jestem mile zaskoczona tą powieścią. Wiele po niej oczekiwałam, a dostałam jeszcze więcej. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie – troszeczkę fantastyki, wątek psychologiczny, wielbiciele literatury grozy też coś sobie znajdą. Pozostało mi tylko polecić Wam tę oraz inne książki autora. Nikt nie będzie zawiedziony.
Moja ocena: 10/10