Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Słowne miałam okazję przeczytać „Dom na Riwierze” Natashy Lester.
Możliwość zrecenzowania tej książki bardzo mnie ucieszyła. Od jakiegoś czasu lubię podczytywać obyczajówki z II wojną w tle, choć wcześniej od nich stroniłam. Trudno jednak unikać ich w nieskończoność, ponieważ od kilku lat są na topie, a II wojna światowa została już literacko przemaglowana na każdą możliwą stronę i z każdego możliwego punktu widzenia.
Co prawda opis „Domu na Riwierze” trącił mi „Dziewczyną z Paryża” Kristy Cambron, którą przeczytałam w styczniu tego roku. Nie zniechęciło mnie to jednak. Chciałam poznać historię ratowania dzieł sztuki z Luwru z kolejnej perspektywy.
Powieść prowadzona jest dwutorowo (to też ostatnio modne). W latach wojennych główną bohaterką jest Eliane, pracownica Luwru. Współcześnie śledzimy natomiast losy Remy, kobiety związanej z modą vintage, przeżywającą stratę męża i córki.
W książce Natashy Lester nie brakuje emocji. Eliane wychowywana przez ojca alkoholika wśród licznego rodzeństwa i zapracowanej matki, ciuła grosz do grosza, żeby tylko móc wykarmić rodzinę. Niemal w chwili wybuchu wojny, spotyka mężczyznę, którego zaczyna traktować jak miłość swojego życia. Xavier zresztą jej się oświadcza, ale w wyniku splotu okoliczności, w których przyszło im żyć, zaręczyny zostają zerwane. Lata wojny nie poprawiają egzystencji Eliane. Mierząc się ze stratą większości rodziny, w dalszym ciągu próbuje jakoś przetrwać. Nie rezygnuje z pracy w Luwrze, gdzie w charakterze pomagierki nazistów, przygotowuje dzieła sztuki do transportu do Rzeszy. W rzeczywistości jednak pracuje dla ruchu oporu. Mimo złamanego serca, niechcianych zalotów i walki o przeżycie w wojennej rzeczywistości, nie poddaje się i każdego dnia wyczekuje uwolnienia ukochanego Paryża.
Remy natomiast zaszywa się w pięknym domu na Riwierze, który odziedziczyła po nieznanych jej rodzicach. Przeżywa tam w samotności utratę męża i dziecka, którzy zginęli w wypadku samochodowym dwa lata wcześniej. Los nie pozwala jej jednak popaść całkowicie w marazm, depresję i rezygnacje. Na jej drodze staje Adam z całą swoją rodziną i mimo obaw Remy, jej życie zmienia się o 180 stopni.
Czytając książkę, nie sposób nie zauważyć, że autorka chciała przekazać nam te wszystkie trudne emocje, zagłębić się w wojenną rzeczywistość, wniknąć w umysły przepełnionych rozpaczą kobiet. Powieść ma zresztą wszystkie cechy, żeby się udać. Modny temat wojenny, walka ze złem, próby ratunku ważnych dla cywilizacji dzieł sztuki, mieszankę emocji i plot twisty. Co więc poszło nie tak, że czytałam ją prawie dwa tygodnie i tak ciężko było mi się nad nią skupić?
Myślałam o tym, jeszcze w trakcie lektury. Dlaczego tak powoli idzie mi czytanie książki, która jest dobra? Być może jest w tym jakaś wina czcionki, ale umówmy się. Nawet najmniejsza czcionka nie przeszkodzi mi w całkowitym wchłonięciu w lekturę. I w zasadzie chyba znalazłam przyczynę. Mimo tylu emocji, niepewnych losów Eliane i obserwowania jak Remy układa sobie życie na nowo, nie poczułam więzi z żadną z nich, (Remy pod koniec książki wręcz mnie zirytowała, choć przyznaję, że nie wiem co zrobiłabym w jej sytuacji, doświadczając tak wielkiej straty, niemniej w tym momencie, teraźniejsza ja, (która ma nadzieję, że nigdy nie będzie przeżywać tego samego) była wkurzona niezrozumiałą dla mnie decyzją głównej bohaterki).
Z większym zainteresowaniem wyczekiwałam pojawienia się Xaviera. Jego lawirowanie pomiędzy dobrem a złem, nazistami a ruchem oporu, aliantami a Rzeszą było niesamowicie fascynujące i wiem, że gdyby to on był głównym bohaterem, a nie został zdegradowany do roli ukochanego głównej bohaterki, mogłabym czytać tę powieść z wypiekami na twarzy. Eliane była dla mnie mdła, a sama wojna w powieści jakoś nie zdjęła mnie grozą, (a przecież doskonale wiem, jak okrutna i przerażająca była II wojna światowa). Hitlerowcy byli głównie od krzyczenia, niby były wzmianki o rozstrzelaniach czy wywózkach ludzi, ale to raczej suche fakty. Bohaterka była świadkiem raptem jednej okrutnej sceny na ulicy. Brakowało wieści z innych części frontu. Wszyscy wyczekiwali lądowania aliantów, ale nie dostrzegłam też informacji, w którym momencie szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę przeciwników Rzeszy. Eliane posiłkowała się po prostu zasłyszanymi informacjami. Zabrakło mi trochę historycznych wzmianek bezpośrednio od autorki.
Na największą uwagę zasługuje natomiast postać Rose Valland. Dopóki po raz drugi w kolejnej książce nie zetknęłam się z jej nazwiskiem, nie wiedziałam, że żyła naprawdę i faktycznie z narażeniem życia ukrywała dzieła sztuki. To fascynująca postać, która zasługiwałaby na osobą powieść ze sobą w roli głównej, zamiast mdłej Eliane.
Historia Remy z początku nawet mnie wciągnęła, mimo że wszystko zmierzało w jej relacji z Adamem we wiadomym kierunku. Ale później przestałam rozumieć jej zachowanie.
Mimo tego, że książka zawierała kilka plot twistów były one raczej do przewidzenia. Miały pewnie podkręcić atmosferę, jednak domyśliłam się wszystkiego dużo wcześniej niż autorka nam to przedstawiła.
To nie jest tak, że książka jest zła. Jest dobra. Dla miłośników tragicznych historii miłosnych będzie idealna. Dla miłośników literatury z wojną w tle również. Sęk w tym, że czytałam już książkę o bliźniaczej fabule i ona podobała mi się zdecydowanie bardziej.
*cytat z Friedricha Schillera, wykorzystany również w książce