Gdyby ktoś mi powiedział, że wygram książkę, która nie tylko mnie zainteresuje, lecz także dopuści się czynu zaciekawienia moje osoby w takim stopniu, iż oczy, same opadające, zaczną samoistnie błagać o więcej powieści odganiając zmęczenie, nie uwierzyłabym. Lepszej reklamy nie trzeba, prawda? Ale. Jedno małe „ale”, gdyby było tak do końca powieść złapałaby duże, zacne 6/6, a tak nie jest. Więc co poszło źle?
Od samego początku, od pierwszej kartki było zagadkowo i frapująco. „Co będzie dalej?” nasuwało się pytanie. Z strony na stroną rosła ciekawość, napięcie a psychologiczna strona rozwijała się na bardzo ciekawym poziomie. Jednakże w pewnym momencie autor przesadził z psychozą bohatera. Zaczynała być ona nudnawa i przewidywalna. Psychoza rozwijała się z bohaterem, gubiąc tropy, zacierając ślady czy tworząc nowe, niezwykłe przypadki. Zupełnie nie do wyjaśnienia sytuacje, fajne, chociaż zbyt mocno popchnięte na psychozę. Wszystko uratował koniec. Podwójny. Ten pierwszy, który da się przewidzieć, oraz drugi, którego nie spodziewamy się zupełnie, łączy wszystko w spójną całość, zaskakującą, troszkę pogmatwaną i niezbyt zadowalającą spójność.
Bardzo ciekawy opis skupia naszą uwagę, skupia też ją okładka. Dziwaczna, prosta, mroczna. Kryje się pod nią dziwaczna historia, zarazem prosta w obsłudze, lecz mroczna w środku. Psychologiczny thriller to dobre określenie. Nie byle jaki thriller.
"Nadzieja jest jak okruch szkła w stopie. Dopóki w niej tkwi, sprawia ból przy każdym kroku. Kiedy jednak zostanie wyjęty, to co prawda rana przez chwilę krwawi i trzeba trochę czasu, żeby wszystko się zagoiło, ale w końcu znowu można normalnie chodzić."
Pewnego dnia córka Victora znika. Znika bez żadnego śladu, bohater przekonany jest, że był z nią u lekarza i to stamtąd ją porwano. Dziewczyna jest chora, nikt nie wie dokładnie na co. W pewnym momencie siły słabną i cztery lata później Victor jedzie do odosobnionego domu na wyspie, gdzie stara ułożyć swoje myśli. Zaczyna go nawiedzać (tak, to dobre słowo) Anna, pacjentka ze schizofrenią, która dziwnym przypadkiem wie, co dzieję się z Josephine. Rzecz w tym, że schizofrenikom mało kto wierzy.
Tak rysuje się pobieżna sytuacja, która ma na celu zachęcenia nas, czytelników, do przeczytania tejże książki. Akcja chyba nie dość skuteczna, bo mało osób wie o tej książce. Wielka, powiadam wielka to szkoda. Powieść ta to powieść rodem z opisów charakterystyki gatunków. Zaczyna się tajemnicą od momentu początku książki, od pierwszego zdania a kończy dokładnie na ostatniej stronie kropką. Mogłabym popuścić słowa i rzec, że to klasyka dobrego gatunku. Nie wiem, czy na pewno, jednakże, kto nie marzy o takiej powieści, która zaczyna się wraz z pierwszą a kończy wraz z ostatnią stroną. O powieści, która nie tyle zaczaruje, co zafascynuję do dalszego czytania. Będzie podsuwała tylko prawdziwe fakt, a jednak będziemy w nie wątpić i kombinować na wszelakie strony. Potrzeba nam książki, która będzie „Terapią” i nią nie będzie. Bo chociaż tak opiewam ją w pochwalnych słowach, nie ma 6, nie ma owacji na stojąco. Rozczarowuję w środku, wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebujemy, kiedy punkt kulminacyjny powinien nas zwalić z nóg. Nie przewala, ale zwala. Zakończenie. Punkt kulminacyjny darujmy sobie, zapomnijmy o wymaganiach. Puśćmy wodze fantazji i cieszmy się 3/4 książki, która jest cholernie dobra! Resztą nie warto zawracać sobie głowy.