45 godzin i 7 minut. Czas start.
Tyle czasu ma ojciec na znalezienie swoich dzieci – żywych. To jak gra w chowanego, jednak jest jedno ultimatum. Trzeba zdążyć na czas. Po jego upływie dziecko będzie nie tylko martwe, ale również pozbawione lewego oka. Tik tak. Zaczynamy?
Alexander Zorbach, kiedyś policyjny negocjator, obecnie dziennikarz śledczy. Główny bohater powieści Sebastiana Fitzka. Główny bohater gry Kolekcjonera oczu. Kiedy jego portfel zostaje znaleziony na miejscu zbrodni zostaje wplątany w tą makabryczną zabawę. Jest podejrzany o serię morderstw, ale podejmuje niebezpieczną grę psychopaty. Już nie tylko po to, aby uratować kolejne dzieci, musi również oczyścić własne nazwisko. Z pomocą przychodzi mu Alina Gregoriev, niewidoma bioenergoterapeutka, która ma nadprzyrodzoną moc. Potrafi zobaczyć przeszłość poprzez dotyk. Policjanci z pobłażaniem kiwają głowami, ale dla Alexa jest jedyną nadzieją. Nie ma wyjścia, musi jej zaufać. Pojawiają się kolejne poszlaki, ale jeśli jesteś w posiadaniu informacji, które zna tylko Kolekcjoner oczu to niezbity dowód na to, że nim jesteś. No bo jak inaczej to wytłumaczyć? Czas ucieka, trzeba działać coraz szybciej. W przeciwnym wypadku jakiś mężczyzna znów usłyszy w słuchawce swojego telefonu:
„Właśnie gram z naszym synem w chowanego. I wiesz, co jest w tym najgłupsze? Nie mogę go nigdzie znaleźć.”
Następny będzie odgłos łamanego karku. Dla żony nie będzie już ratunku, ale są jeszcze dzieci. 45 godzin i 7 minut. Dokładnie tyle i ani minuty dłużej. 45 godzin i 7 minut, żeby przekonać się, że to nie jest zabawa w chowanego, a morderca nie jest wcale kolekcjonerem. To test.
Sebastian Fitzek od razu zaskakuje formą, daje do myślenia zaczynając swoją książkę od strony 437, od epilogu. Czytelnik zostaje zaintrygowany już na samym początku, co daje autorowi przewagę. Dalej chce się czytać, żeby wiedzieć co jest na początku. I jest to bez wątpienia świetny zabieg, zważywszy na to, że fabuła się ślimaczy, akcja toczy się bardzo wolno, a początkowa ciekawość słabnie z każdą chwilą. Nie potrafię zrozumieć zachwytu nad „Kolekcjonerem oczu”. Owszem – jest to dobra książka, ale o tym mamy szansę przekonać się dopiero w jej drugiej połowie. Fitzek długo każe czekać na przyspieszenie akcji, bo rzeczywiście od pewnego momentu wydarzenia zaczynają gnać do przodu i znowu robi się ciekawie. Zbyt długo to jednak trwa, a czasu przecież nie ma wiele. Rzadko zdarza się, żeby debiut danego autora był lepszy niż jego najnowsza książka, ale muszę przyznać, „Terapia” podobała mi się znacznie bardziej. Tam napięcie było budowane z każdą stroną, a rozdziały kończyły się tak, że od razu trzeba było poznać ciąg dalszy. W „Kolekcjonerze oczu” tego mi zabrakło, tej niepewności co będzie dalej, bo mimo że o upływającym czasie przypominał nam tytuł każdego rozdziału, to jednak oddech śmierci dało się czuć dopiero pod koniec.
Przeczytanie pierwszej i ostatniej książki w dorobku Sebastiana Fitzka daje mi szansę na porównanie jego twórczości. Znajduję w obu książkach wiele elementów wspólnych, do których z całą pewnością mogę zaliczyć mocne, zaskakujące zakończenie, jak również doskonale wykreowanych bohaterów. Także i tutaj, podobnie jak w „Terapii” mamy możliwość poznać bieg wydarzeń z różnych perspektyw, narracja nie skupia się na jednej postaci. W „Kolekcjonerze oczu” również występuje tajemnicza kobieta, która stopniowo pomaga głównemu bohaterowi odkryć przerażającą prawdę. Alina Gregoriev nadaje całej powieści tajemniczej aury, trochę fantastycznej i w mojej opinii – obok Kolekcjonera oczu – jest najlepiej ukazaną postacią. Warto też dodać, że sam autor również toczy grę ze swoim czytelnikiem. W jednej chwili daje mu wskazówki, a w następnej zwodzi go, wprowadza w błąd i nie pozwala poznać prawdy do samego końca.
„Kolekcjonerowi oczu” daleko klimatem do pełnej grozy i napięcia „Terapii”, gdzie autor bardziej wnikał w psychikę bohatera i tym samym czytelnika. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to zła książka, zresztą pozytywne recenzje mówią same za siebie. Jestem całkowicie pewna, że spodoba się miłośnikom thrillerów, bo zawiera w sobie wszystko, co najlepsze w tym gatunku. Dla mnie lekkie rozczarowanie, bo wiem, że Sebastiana Fitzka stać było na więcej już na samym początku jego przygody z literaturą.