Zapoznałam się już z setkami kryminałów i prawdziwych zbrodni, więc czasami zastanawiam się nad tym, czy coś jeszcze może mnie zaskoczyć. I choć twórcy true crime'owi lubią stwierdzenie, że życie pisze bardziej nieprawdopodobne scenariusze, a ja z reguły się z tym zgadzam, to warto też zauważyć, że to one później stają się kanwą tych fikcyjnych.
"Trzcinowisko" to moje pierwsze spotkanie z Kingą Wójcik, choć już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem sięgnięcia po jej wcześniejszą serię i nawet zgromadziłam wszystkie sześć tomów, przeczuwając, że mi się spodobają. Nie myliłam się, bo nie muszę ich czytać, by mieć pewność, że tak właśnie będzie, skoro już pierwszy kontakt z twórczością autorki wzbudził mój zachwyt.
Pochłonęłam tę książkę w tempie, którego od dawna nie doświadczyłam i bardzo za nim tęskniłam. Uwielbiam spać, ale zarywanie nocek dla lektury ma swój urok, a dla "Trzcinowiska" warto było to zrobić. Piszę te słowa z uśmiechem, wspominając moje wrażenia po pierwszych stronach, a wtedy byłam daleka od myślenia, że napiszę entuzjastyczną recenzję.
Byłam sceptyczna, gdy zarysowywał się przede mną główny wątek tej powieści. Wydawał mi się on wtedy tak łudząco podobny do prawdziwej tragedii, nad którą pochylałam się wielokrotnie i robię to zawsze, gdy pojawiają się nowe publikacje. Nie znalazłam nigdzie informacji, że stanowiła ona inspiracje dla autorki, ale nie mam co do tego wątpliwości. I nieco mnie to zniechęciło, myślałam, że skoro znam tę historię, to ta książka nie wzbudzi we mnie żadnych emocji. Bardzo się myliłam.
Kinga Wójcik pisze tak, że przez fabułę po prostu się płynie, a jest ona na tyle angażująca, że wraca się do niej myślami w chwilach, gdy nie ma się możliwości kontynuowania lektury. Podobała mi się nienachalna kreacja bohaterów, czyli to, że mogłam poznawać ich wraz z rozwojem akcji, weryfikując swoje pierwsze wrażenia, które nie we wszystkich przypadkach były słuszne. To dodało całej historii autentyczności, ale nie tylko to, bo równie istotna była tu dbałość o szczegóły, jak choćby to, że zachowania postaci były adekwatne do wspominanej mimochodem pogody. Niby nic, ale spaja całą opowieść.
Nie ukrywam, że jestem fanką kryminałów, w których główną rolę odgrywa detektyw. Lubię te niestandardowe działania, które może on podejmować bez konsekwencji, jakie groziłyby za to policjantowi. Aleksander Zamojski szybko zyskał moją sympatię i nie mogę się już doczekać kolejnych jego śledztw. Liczę też na to, że jedno z nich będzie bezpośrednio związane z jego... no właśnie, nie jestem pewna, czy mogę nazywać Romę Sułecką jego współpracowniczką, ale skoro ich wspólne działania pozwoliły znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, to chyba tak. Autorka zadbała o to, by nie było zbyt schematycznie i obok damsko-męskiego duetu kręcił się jeszcze dziennikarz-podcaster, ale akurat on jakoś nieszczególnie przypadł mi do gustu, może zyska przy bliższym poznaniu w kolejnych tomach.
"Trzcinowisko" to kryminalny popis Kingi Wójcik, która wykorzystała klasyczne motywy do stworzenia klimatycznej i dusznej powieści. To prawdziwa gratka dla fanów spokojniejszych, małomiasteczkowych historii, w których istotną rolę odgrywają relacje międzyludzkie i wątki poboczne. Ja jestem zachwycona.
Moje 9/10.