Myślę, że mało który średniowieczny święty robi ostatnio taką karierę jak Hildegarda z Bingen. Jej wszechstronne zalecenia i porady zyskały na popularności w dzisiejszym świecie, stąd "książka kucharska" stworzona przez świętą. Oprócz sporej ilości różnorodnych przepisów Hildegarda opisuje zdrowotne i szkodliwe właściwości wielu popularnych artykułów spożywczych, przedstawia wreszcie kuracje i diety dla osób cierpiących na różne schorzenia. Słowa średniowiecznej uzdrowicielki popiera i rozwija dr Wighard Strehlow - specjalista od medycyny świętej z Bingen.
Kuchenne rewolucje św. Hildegardy zupełnie do mnie nie przemawiają. Nie dlatego, że nie ma ona racji, bo w wielu wypadkach trzeba jej przyznać słuszność. Można jej nawet przyznać palmę pierwszeństwa, bo - zgodnie z książką - już 850 lat temu zauważyła, że najważniejsze w zapobieganiu chorób są sposób odżywiania i tryb życia, a genetyka i środowisko wpływają w stopniu znacznie mniejszym. Potwierdzają to współczesne badania.
Zacznę od tego, co w kuchni świętej z Bingen mi odpowiada. Jest to kuchnia oparta na wartościowych produktach: świeżych, zdrowych, sezonowych. Propagowane są pełnoziarniste artykuły zbożowe (szczególnie orkisz), warzywa, owoce, ryby, zioła, z mięsem natomiast lepiej zachować umiar. To samo dotyczy soli. Wykluczeniu podlega "śmieciowe żarcie" z całym swoim dobrobytem przemysłu spożywczego, takim jak czipsy, czekolada, cukierki i napoje gazowane. Jak widać, Hildegarda i jej kontynuatorzy nie odbiegają tutaj zbytnio od tego, co radzą dziś lekarze i dietetycy.
Jest za to wiele rzeczy, jakie mi się w tej żywieniowej filozofii nie podobają. Uzdrawiająca moc wskazanych przez Hildegardę produktów ma charakter życzeniowy. Można wierzyć, że orkisz leczy lub w to nie wierzyć. Nie ma żadnych badań, które obiektywnie potwierdziłyby to pierwsze lub drugie. Ma natomiast orkisz niezaprzeczalne walory zdrowotne i dzięki jego spożywaniu można mieć silniejszy organizm, odporniejszy na choroby itd. Jest to zasadnicza różnica i nie należy mieszać wiary w cuda z gotowaniem w garnku.
Z przymrużeniem oka można również traktować takie wypowiedzi jak tę o figach: "sprawiają one, że człowiek staje się lubieżny, nadęty i ogarnia go ambicja i chciwość", czy o gruszkach: "swe siły do wzrostu czerpią z tej rosy, której siła znika już o świcie". Porównaj z jabłkiem, które: "rośnie dzięki rosie nocnej, gdy ta objawia się całą swoją mocą (...) Dobrze jest jeść je również na surowo, bowiem zostały one wstępnie ugotowane dzięki silnej rosie".
Pominąwszy część magiczną tej książki, można przejść do przepisów. Obejmują one zupy, dania główne jarskie i z mięsem, desery, napoje i wiele innych. Postanowiłam wypróbować przynajmniej jeden. Wybór padł na tort z Linzu (str. 294), który dla Polskiego czytelnika powinien nazywać się plackiem z dżemem malinowym, bo tortu nie przypomina, a Linz chyba też nie wywołuje u nas jakichś szczególnych asocjacji.
Podsumowując, terapię żywieniową św. Hildegardy można traktować jako zbiór sensownych porad, co do zdrowego odżywiania się, bądź jako mistyczną książkę kucharsko-medyczną. Obojętnie od podejścia, warto spróbować przepisów z wykorzystaniem mało jeszcze popularnych, a wartościowych, produktów, takich jak orkisz.