Po przeczytaniu "Miasta Niedźwiedzia" niezwłocznie sięgnęłam po drugi tom, a nazwisko Fredrika Backmana trafiło na listę moich ulubionych pisarzy. Tę część również oceniłam wysoko, mimo że wypadła ona nieco gorzej od poprzedniej. Cóż, tak to już u mnie bywa z obiektywizmem w przypadku czytelniczego zauroczenia autorem. Ale po kolei.
Do Miasta Niedźwiedzia zawitało lato. Zakończył się sezon rozgrywek ligowych. Gwałt, którego ofiarą padła córka dyrektora sportowego Björnstad Hokey, zaległ długim cieniem nie tylko na rodzinie nastolatki, przyszłości klubu hokejowego, ale i na relacjach mieszkańców miasta.
Fabuła powieści opiera się na reperkusjach tego haniebnego czynu, który podzielił lokalną społeczność i spowodował eskalację nienawiści oraz stał się prologiem do upadku miasta i jego hokejowej tradycji. Jednocześnie podsycił wrogość i animozje między mieszkańcami Björnstad a sąsiedniego Hed. W drugim tomie, oprócz dobrze znanych bohaterów i kontynuacji najważniejszych wątków, pojawiają się nowe postaci, m.in. zaskakująca osoba na stanowisku trenera hokeja, niezwykły zawodnik i lokalny polityk z ambicjami, który dolewa oliwy do ognia bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że " żeby władzę mógł przejąć outsider konflikt jest niezbędny" (80). Chluba Björnstad - klub hokejowy też obrywa, bo sport może pozostać sportem tylko "dopóki ludzie, którzy w dupie mają sam sport, nie dostrzegą, że można na nim coś ugrać" (35).
Autor, zupełnie naturalnie i swobodnie, przeplata wątki dotykające stereotypów, uprzedzeń i nietolerancji. Po mistrzowsku oddaje szok, niedowierzanie i reakcję pewnej grupy na wyjawienie długo skrywanej tajemnicy albo na objęcie męskiego dotąd stanowiska przez kobietę. Dosadnie, krótko i mądrze mówi ustami swoich bohaterów o przyjaźni, miłości, kobiecości i męskości, np. słowami rubasznej i niezastąpionej Ramony: "Mój kochany, zawsze bardzo cię lubiłam. Życzę ci szczęśliwego życia. Mogę tylko żałować, że wolisz sypiać z facetami, bo to mogę ci powiedzieć od razu: z facetami nie można być szczęśliwym. Oni, do cholery, to nic innego, tylko, kurwa, problemy "(310). Hmm... raczej nie jest tajemnicą, że "męskość jest skomplikowana, gdy ma się dwanaście lat. W każdym innym wieku też"(26). W tej książce znajdziemy na to dowody.
W Björnstad problemy gonią problemy, a kiedy jeden z symboli miasta wali się i pali, i wydaje się, że przekroczone zostały już wszelkie granice, a nad emocjami nikt nie panuje, dochodzi do kolejnej tragedii. Przecież nie wszystko można zaplanować, a "życie to tak cholernie dziwna sprawa. Poświęcamy cały nasz czas, by je kontrolować, mimo to najbardziej kształtuje nas to, co dzieje się całkowicie poza naszym zasięgiem"(394). Tak, autor wylewa kubeł zimnej wody na głowy bohaterów, zmuszając ich do opamiętania i refleksji. Zapala się światełko w ciemnym tunelu...
A co z oceną? Raczej powinnam zabrać jedną lub nawet dwie gwiazdki, ponieważ pierwszych stu stron nie da się czytać - zwłaszcza świeżo po lekturze pierwszego tomu. Sto stron zajęło autorowi przypominanie, czy też wyjaśnianie czytelnikowi kto jest kim i co go spotkało! Dlaczego? Nie wiem. Być może jest to ukłon w stronę tych, którzy chcieliby przeczytać Miasto Niedźwiedzia od połowy historii? Pozostaje mieć nadzieję, że w trzecim tomie "rozbiegówka" zajmie mniej niż dwieście stron. Bez względu na to, po trzeci tom, oczywiście, sięgnę.