Marcin Wroński zdobył zasłużoną popularność cyklem kryminałów retro z komisarzem Zygą Maciejewskim w roli głównej. Ta książka jest inna, bo dzieje się w 2007 r. Zaś bohaterem jest doktor Marek Gliński, dominikanin, który po wielu latach spędzonych za granicą wraca do kraju, do Lublina, i dostaje polecenie od zwierzchności, aby zająć się sprawą zbuntowanych Betanek z Kazimierza Dolnego, były kilkanaście lat temu takie niepokorne siostry. Gliński to człowiek o mętnej przeszłości, jakieś tam są tropy solidarnościowe, jakieś esbeckie, powoli odkrywane w trakcie lektury.
Trochę w tej książce mamy klimaty z 'Matki Joanny od aniołów' (niestety, za mało ich), trochę z 'Imienia róży', a trochę z Dana Browna. Pisze też Wroński o cynizmie młodego pokolenia, które za nic ma bohaterów pierwszej Solidarności. Także o potędze polskiego kościoła, który jak chce, to wyciszy każdą aferę, o czym możemy się przekonać i teraz.
Ponieważ, jak wspomniałem, rzecz cała dzieje się w 2007 r., mamy też nawiązanie do ówczesnej sytuacji politycznej, sporo o partii Leppera jest, ale jakoś to wszystko się zestarzało i wyblakło, kto dziś pamięta o Lepperze? Poza tym cała dosyć ważna dla fabuły intryga pomiędzy studentką Nowak i księdzem Glińskim mało wiarygodna, papierem szeleści niestety.
Czasami Wroński pokazuje pisarski pazur, na przykład w zjadliwym portrecie starego esbeka Bagińskiego, albo przedstawiając wartkie sceny dziejące się w redakcji lokalnego dziennika lubelskiego. Niemniej książka zbyt rozległa jest, za wiele wątków, zbyt wiele srok za ogon szanowny autor chciał złapać, przez co cała rzecz się rozłazi i rozwleka, nuży.
A pod koniec jakieś to wszystko nieciekawe, dostajemy ubecką interpretację dziejów: wszyscy wielcy ludzie historii to agenci; nienowa to teza, ale mało ciekawa dla mnie. Sporo jest też rzeczy teologicznych, o lefebrystach i innych problemach katolicyzmu, też niezbyt interesujące.
Niestety, to co się sprawdza gdy Wroński pisze o czasach przedwojennych, w czasach współczesnych nie bardzo; może dlatego, że czytelnicy czasy obecne znają, a międzywojennych nie pamiętają... Tak, że zdecydowanie wolę tego autora w wersji retro.
Słuchałem audiobooka w dobrej interpretacji Krzysztofa Radkowskiego.