Juliette Fay „Weranda pełna słońca” poruszająca opowieść o życiu zwykłych osób takich jak ja lub Ty. Wzrusza i rozśmiesza, skłania do przemyśleń i wciąga jak narkotyk :)
Janie wiedzie szczęśliwe życie. Ma męża i dwójkę wspaniałych dzieciaków. Nagle jednak, zupełnie bez znieczulenia wszystko rozpada się na drobne kawałeczki. Mąż ginie w wypadku, a Ona pozostaje sama z dzieciakami. Nie trudno zgadnąć, że sytuacja staje się dość skomplikowana. Młoda mama nie radzi sobie, jej psychika ulega rozkładowi i najprostsze czynności sprawiają nieziemskie problemy. Na szczęście są ludzie, którzy chcą pomóc Janie, nawet wbrew jej samej. Nie łatwo jest jej dostrzec oznaki sympatii, nie łatwo jest jej przyjąć pomocną dłoń. Próbuje sobie poradzić i z całych sił chce odnaleźć się w nowym scenariuszu, który napisało życie.
Szalę goryczy przelewa pewien budowlaniec, który pojawia się w drzwiach domu Janie i przedstawia jej projekt werandy, który mąż przed śmiercią pragnął zrealizować. Ten zaskakujący prezent staje się początkiem dziwnych zbiegów okoliczności, dzięki którym młoda wdowa zbiera się w całość i zaczyna żyć. Próbuje uwolnić się od swojej przeszłości. Niejednokrotnie błądzi, niejednokrotnie popełnia straszne błędy, które ranią nie tylko ją sama, ale także najbliższych.
Juleiette Fay w swojej książce „Weranda pełna słońca” udowadnia czytelnikowi, że jednak życie potrafi nas zaskakiwać nie tylko miłymi niespodziankami. Smutek i radość mogą wymieszać się ze sobą w najmniej oczekiwanym momencie pozostawiając po sobie posmak żalu, rozgoryczenia i totalnej bezradności. Doskonale poprowadzona akcja i rewelacyjnie kreowani bohaterowie przepełniają czytelnika wiarą, że nigdy na nic nie jest za późno, że przy odrobinie chęci można swoje dotychczasowe życie przewrócić do góry nogami i znów stanąć pewnie na ziemi, z optymizmem patrząc w przyszłość.
Już na samym początku książki bardzo szybko, zastraszająco szybko zaprzyjaźniłam się z główną bohaterką Janie i przez cały czas miałam wrażenie, że siedzimy razem i ja słucham jej opowieści o ostatnim okresie jej życia. Wplatała gdzieś tam miedzy filiżankami kawy wątki z przeszłości tej dalszej …. Ale jednak najbardziej skupiła się na tej świeżej przeszłości i teraźniejszości. Wspólnie płakałyśmy wycierając nos w rękaw swetra, ale wspólnie tez wręcz zanosiłyśmy się ze śmiechu. Bardzo, ale to bardzo brakuje mi dziś Janie przy kawie, nie potrafię pozbyć się myśli o niej …. Jestem taka ciekawa, co dziś robi Dylan i mała Carly.
Autorka w poruszający aczkolwiek nie banalny sposób dotyka dość oklepanego tematu. Śmierć, rozsypka życiowa, próba życia od nowa, dzieci i ich wychowanie to wszystko wydawać by się mogło już tak dobrze znane z książkowego świata a jednak, pani Fay zaskoczyła mnie. Niewątpliwie przy takich tematach nie może zabraknąć uczucia wzruszenia, ale przy tym wszystkim autorce nie brakuje poczucia humoru. Obawiałam się tej książki, a teraz po jej zamknięciu jestem bardzo zadowolona, że mogłam poznać tę historię. Nie wiem na jak długo wystarczy mi optymizmu, którym przepełniona jestem od wczorajszego wieczoru …. Ale wiem na pewno, że bardzo długo będę tęskniła za Janie i jej rodziną.
Polecam wszystkim tym, którym brakuje optymizmu, wszystkim tym, którym brakuje wiary w lepsze jutro i wszystkim tym, którzy lubią zapamiętywać na długo bohaterów książek.