Emily Brontë to angielska pisarka. „Wichrowe wzgórza” to jedyna powieść jaką napisała. Wychowała się na plebanii. Była ubogą córka pastora i jej przeznaczeniem było zostać guwernantką. Niestety, za życia pisarki, książka spotkała się z ogromną krytyką. Lektura ta była na tamte czasy zbyt kontrowersyjna i brutalna. Zło zostało przedstawione w swojej najgorszej postaci.
Ta pełna smutku i grozy historia rozpoczyna się przybyciem pana Lockwood’a do Wichrowych Wzgórz. Tam poznaje służącą Dean, która opowiedziała mu o wydarzeniach mających miejsce właśnie tam. Wszystko zaczęło gdy pan Earnshaw przychodząc z miasta przyniósł ze sobą coś zupełnie niespodziewanego – małego chłopca. Reszta rodziny nie potrafi zaakceptować odmieńca i kiedy pan domu umiera, życie Heathcliff’a zamienia się w piekło. Odrobinę szczęścia daje mu tylko Catherina z którą spędza wiele czasu. Niestety, gdy dziewczyna dojrzewa, zostaje wydana chłopakowi z wysoko postawionej rodziny. Wtedy bękart postanowił opuścić Wichrowe Wzgórza. Wraca po długim czasie na co bardzo cieszy się Catherina. Nie jest to jednak wcale powód do szczęścia, gdyż chłopak przez cały ten czas krył w sobie nienawiść i chęć zemsty. Do czego będzie zdolny, aby odzyskać swoją ukochaną przyjaciółkę, swoją miłość?
Opowieść o miłości, samotności, zemście i ogromnym bólu, który doprowadzał mnie do łez. W obliczu tak wielu emocji czytelnik nie może pozostać obojętny. Przyznam, że dawno nie czytałam równie dobrej książki, która pozostawia wiele przemyśleń, o której nie da się szybko zapomnieć. Bohaterzy są tak wyraziści, że z łatwością mogłam ich sobie wyobrazić w rzeczywistym świecie. Najbardziej jestem zachwycona ich psychologicznymi portretami. Poznajemy bohaterów od dzieciństwa, aż do śmierci. To sprawia, iż widzimy jakie sytuacje wpłynęły na nich znacząco oraz dlaczego zostali brutalni bądź zgryźliwi. W wspaniały sposób została ukazana siła miłości, choć niestety nie chodzi tu o żadną piękną miłość z motylkami w brzuchu. W tej książce poznamy jej najgorszą stronę. Jednak patrząc inaczej – miłość jest wtedy, gdy chcemy dla drugiego człowieka wszystkiego co najlepsze, a tu poznałam jak niektórzy bohaterowie kierowali się głównie egoizmem.
Fabuła jest bardzo ciekawa, sprawia że od książki wręcz nie da się oderwać! Ogromnym plusem jest też język pisarki. W porównaniu z większością współczesnych książek, mogę śmiało stwierdzić, że w tej jest on o niebo lepszy. Ukryta jest w nim pewna poetyckość, która nadaje magicznego klimatu, który z łatwością oddaje nastrój cierpienia. Spotkamy tu również liczne opisy. Dzięki nim okolica Wichrowych Wzgórz stała się bliska mojemu sercu.
Wiktoriańskie czasy były dla kobiet bardzo nieprzychylnym okresem. Brak jakichkolwiek praw, ciągłe życie jako służące, bo służyły albo mężowi albo jako sprzątaczki/guwernantki/szwaczki. Małżeństwa były aranżowane, a całe życie kobiet układane od A do Z. Te trudne czasy przedstawiła właśnie Emily Brontë. Niesamowicie smutny obraz ukazujący męki panien i mężatek, uświadamia nam jak bardzo zmienił się świat.
„Wichrowe Wzgórza” to powieść, która niesie ze sobą kilka istotnych faktów nad którymi powinno się usiąść i zastanowić. Historia ta jest wstrząsająca i w mojej opinii warto ją poznać. Ten klasyk pokochało już kilka pokoleń i nadal znajdują się nowe osoby, które uwielbiają ten utwór. Najbardziej oryginalny w tej lekturze jest fakt, iż nie jest to typowy romans. Tak naprawdę nie doczekamy się tu tkliwości panujących w tego typu opowieściach. Ponury nastrój przeważa i sprawia, że odczuwamy nawet grozę. Myślę, że to bardzo dobra pozycja na te jesienne wieczory, które właśnie się zaczęły. Nie pozostało mi nic innego, jak serdecznie polecić!
„Masz, na co zasłużyłaś. Sama siebie zabiłaś. tak, teraz mnie całuj i teraz płacz! Żądaj ode mnie pocałunków o łez... będę dla ciebie tylko trucizną i wyrokiem potępienia.”
„Przewodnią myślą mego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego.”