„Wigiline psy” to trzeci zbiór Łukasza Orbitowskiego po „Złych Wybrzeżach” i „Szeroki, głęboki, wymalować wszystko”. Do dnia dzisiejszego narosło wiele kontrowersji wokół owej książki, zadziwiająco zmieniły się również opinie o niej. W dniu wydania zakasowała poprzednie wydawnictwa autora, dziś, szczególnie w zestawieniu z nowszymi utworami, zdaje się tracić na mocy. Czy rzeczywiście?
Nie ukrywam, że pisarstwem Orbitowskiego zachwycam się od dawna. I pewnie nie będzie tajemnicą, że głównie za sprawą „Wigilijnych psów” właśnie. Jest to zbiór opowiadań, które w sporej części ukazały się wcześniej w rozmaitych periodykach, wszystkie jednak autor poddał liftingowi, często wręcz solidnemu remontowi, zmieniając niektóre z nich nie do poznania. Zaprezentował w nich solidny warsztat, mnogość i różnorodność pomysłów, oraz język, który sprawia, że do dziś Orbitowskiego można rozpoznać po stylu pisania właśnie.
Zbiór otwiera opowiadanie „Serce kolei”. Znakomita historia kilku podróżnych, których losy splatają się w ciągu kilkudziesięciu minut w niezwykły sposób w składzie kolejowym. Jeśli utwór dotyczy pociągu a otwiera go cytat z Grabińskiego, to można spodziewać się albo literatury grozy wysokich lotów, albo kompletnej porażki. Na szczęście Orbitowski serwuje wyborny, współczesny hołd pisarzowi, dbając przy tym, by każda z postaci, choćby przedstawiona pokrótce zapadała w pamięć a jej los nie był czytelnikowi obojętny. Dorzucając do tego wplecione cytaty z twórczości Edge of Sanity i Samael, nie miałem wątpliwości po zakończonej lekturze. To już nie jest kciuk w górę. To nokaut.
„Autostrada” to historia niesamowita, sprowadzająca się do klasycznego pomysłu i ciekawych portretów młodych ludzi obserwujących pojawiającą się nocą na polu autostradę. Rasowy dreszczyk gwarantowany, ale czapek w górę z zachwytu nikt rzucać nie będzie.
Sterta ich poleci natomiast przy „Opowieści taksówkarskiej” gdzie Orbitowski tworzy wyśmienitą legendę miejską, odsłaniając przed nami kolejne akty historii aż do wybornego finału.
Jeszcze lepiej przedstawia się historia w zniewalającym „Kacprze Kłapaczu”. W tytułowym, zapomnianym bloku mieszkają różnego rodzaju indywidua, od podrzędnych kombinatorów, przez bandę dresiarzy, po autentycznych wykolejeńców życiowych. Groza w tym opowiadaniu jest budowana stopniowo, wręcz od niechcenia, nic więc dziwnego, że wielu osobom kojarzy się z japońskimi horrorami, bowiem sposób zawiązania (i rozwiązania) akcji rzeczywiście może kojarzyć się z filmową estetyką. Może, ale nie musi, wszystko to bowiem autor uzyskał dzięki znakomitym opisom. Znakomitym, bo pozornie niedbałym, jedynie sugerującym i pozostawiającym wiele dla wyobraźni.
Napięcie pozornie spada w „Wigilijnych psach”, ale tylko pozornie. Wstrząsająca historia mężczyzny, którego od dziecka co wigilię odwiedzają tajemnicze psy, ociera się o groteskę i miejską legendą, im bliżej finału tym bardziej gorzką.
„Angelus®” to ponownie świetny pomysł, estetyka blokowisk i dwóch mężczyzn, którzy znajdują zdawać by się mogło znakomity pomysł na łatwy zarobek. Okazuje się jednak, że przynoszenie nowin, to nie zawsze dobra idea.
„Lombard” można uznać za najprostszy fabularnie tekst w zbiorze, niemniej wykonanie całości znów przekonuje i przedstawia Orbitowskiego, który potrafi postraszyć, ale również z przymrużeniem oka. Bo przecież i sztampę można przedstawić wielce interesująco.
„Objawienia” znów przenoszą nas w świat grozy podskórnej, nie do końca sprecyzowanej. Klasyczna historia o opustoszałej miejscowości, do której przypadkiem trafia kilka osób. Ich życie na pewno tu się odmieni, możliwe, że zakończy.
Całość kończy „Zmierzch rycerzy światła”, utwór znakomity przede wszystkim z tego względu, że widać w nim drogę, którą Orbitowski będzie w przyszłości kroczył (a może kroczy tylko chwilowo). Nie jest to utwór, który rzuca na kolana, niemniej pozostawia w uczuciu refleksyjnym. A chwilę później odkrywamy, że autor zabrał nam coś jeszcze, jakieś poczucie pewności siebie w niektórych sytuacjach.
Zwykle o zbiorach opowiadań mówi się różnie, wyróżniając jedne teksty, ganiąc drugie. Problem „Wigilijnych psów” polega na tym, że o ile mogę wyróżnić kilka wyjątkowo dobrych, to nie potrafię znaleźć opowiadań słabych. I oceniając ten zbiór jako całość uważam go za najlepszą autorską antologię wydaną w ostatnich latach. Wrażliwość, pomysłowość i liczne niedopowiedzenia (tak rzadkie w świecie literackiego horroru) sprawiają, że uważam ten zbiór za znakomity. A mój subiektywizm dorzuca do tego jeszcze jedną czaszkę do końcowej oceny. Perełka. Po prostu.