Takimi jak ta książka nie zachęci się ludzi do sięgania po literaturę popularnonaukową, a raczej zniechęci. Ponieważ tego typu publikacje (w zasadzie bez wzorów, pisane i tłumaczone na polski z intencją dotarcia do każdego) sprawdzam zawsze pod kątem kilku kryteriów, to autora, człowieka zmagającego się z etnicznymi przeciwnościami, nie mogę pochwalić za opowieść o kosmosie w takim wydaniu. „Lęk przed Wszechświatem. Przyszłość fizyki oczami outsidera” powstała bez przemyślenia czym książka ma być, bez trzymania się jednego poziomu. Nie uważam, że ilością tekstów rozwiążemy problemy edukacyjne. Oczekuję jakości, co w tym przypadku (nauk przyrodniczych) oznacza spójną opowieść dostępną dla absolwenta szkół powszechnych. Stephon Alexander nie wszystko zepsuł, ale im dalej, tym było bardziej problematycznie z moim optymizmem.
Krótko (bo inaczej się nie da) o plusach. Fizyk dobrze uzmysławia odbiorcy, jak bardzo ważna w pracy naukowca jest intuicja, interdyscyplinarna wymiana przemyśleń, inspiracje czasem odległymi dziedzinami nauki. Stąd może być pomocne w pracy kosmologa spotkanie z biologiem, z wedyjskim badaczem, ze specjalistą od inkaskiego kipu. Dyskusyjny jest tu chyba sposób wplatania takich własnych doświadczeń w opowieść prezentowaną laikom (bo mógłby on odnieść wrażenie, że szukając wyjaśnienia stałej kosmologicznej astrofizyk przede wszystkim biega po różnych instytutach). Alexander we wprowadzeniu w świat własnych zainteresowań badawczych zastosował kilka nieszablonowych sposobów referowania ważnych dla współczesnej fizyki zagadnień. Pojęcie emergencji, entropii, superpozycji budują bazę dla treści pierwszych rozdziałów. Na wyróżnienie zasługuje tu opis zasady nieoznaczoności (str. 65) czy próżni kwantowej (str. 162). Można jeszcze wspomnieć o kontekście własnej ścieżki naukowej, w której jako urodzonemu w Trynidadzie człowiekowi o ciemnej pigmentacji, było na amerykańskich uczelniach momentami po prostu ciężko. Stąd dość specyficzny model pracy, którego profesor jest propagatorem.
Garść niepochlebnych nieuchronności. Jeżeli zakłada się, że wypada szeroko wytłumaczyć czytelnikowi symetrie kwadratu (str. 37), to w niewielkiej książce nie powinno się przesadzać z detalami (nawet podanymi bardzo ogólnie) z własnej pracy badawczej. Trzeba w zawiłościach gdzieś się zatrzymać! Bo inaczej może to powodować frustrację u odbiorcy, na przykład gdy tłumaczy się subtelności kwantowania grawitacji w ujęciu strunowym (str. 182-192). Nie jestem zwolennikiem drogi na skróty w docieraniu od podstaw do współcześnie rozważanych problemów. Z tego, że Alexander zdobywał doświadczenie wśród najlepszych fizyków wynikać powinno, że rozumie ograniczenia tych, którzy lata życia spędzili na czymś innym. Jestem więc przekonany, że druga połowa książki dla niemal każdego będzie mieszanką nieprzyswajalnych treści, takim ‘science fiction’ (rozumianym tu jako zbyt trudne zagadnienia). Jednocześnie jednak oceniam wprost jako SF pewne koncepcje autora. One są uprawnione, ale jako baaardzo alternatywne hipotezy w oceanie możliwości. Wychodząc bowiem z nieortodoksyjnych interpretacji mechanik kwantowej, dociera do funkcji falowej Wszechświata (to jest jeszcze poważny element koncepcji teoretycznej) i do jedności świadomości z kosmosem w rozumieniu dość formalnym, nie jako idei (str. 246-258). Po drodze podpiera się rozbudowanymi ideami (np. Brandenburgera i Vafy). Tylko co ma z tym zrobić czytelnik?! Chodzi o kontekst i wagę, zupełność i niedopowiedzenia. Kontekst jest taki, że modele promowane przez fizyka są ryzykowne, słabo zakotwiczone w środowisku naukowców i nie poparte doświadczalnymi badaniami. Stąd ich waga powinna być jasno wyartykułowana (samo zarzekanie się, że to roboczy model, to za mało). Zabrakło mi krytycznego spojrzenia, większej odpowiedzialności za słowo i pamiętania o odbiorcy.
Jestem przekonany, że tak napisany „Lęk przed czarnym Wszechświatem” raczej wzbudzi lęk czytelników. Niestereotypowe podejście do nauki, kariera budowana ale i hamowana m.in. poprzez ograniczenia systemu edukacji, który promuje wśród elity ‘białych heteroseksualnych mężczyzn’, specyficznie uformowała osobowość Alexandra. W dużym stopniu można tę książkę zakwalifikować do ‘syndromu AdS/CFT’ (*). Zapewne autorowi chodziło o zaprezentowanie jak ‘w realu’ naukowcy bywają twórczy poprzez posiłkowanie się strumieniami świadomości, przepracowywanie trudnych zagadnień na różne sposoby, szukanie analogii, wizualizacje, itd. Tylko kłopot z tym wykonaniem polega na szybkim przechodzeniu autora w opowieści do zupełnych detali własnych rozważań i trudności które sam napotykał. Można machać ręką na kilka przypisów, w których zupełnie nietrywialnie (jakoby dla dociekliwego czytelnika) podaje zaawansowane ilościowe formuły (równania Maxwella w zwartym zapisie tensorowym z czteroprądem, czy relacje von Neumanna i Dirichleta na warunki brzegowe strun i p-bran). W takim towarzystwie, wzór na entropię czarnych dziur czy równanie Schrödingera to niewinne wprawki! Czasem takie ‘późne rokoko’ traktuję jako wstawki, tylko tu miałem wrażenie, że przypisami autor chciał coś rozjaśniać.
Nie potrafię jednoznacznie zniechęcić innych do takich książek. Ma ona i dobre strony. Przecież są tu nawet dyskusje socjologiczne czy ciekawe analizy miałkości zasady antropicznej. Szkoda mi jednak czytelnika i samego autora, który mógł zupełnie inaczej rozłożyć akcenty i przemyśleć gdzie chce zaprowadzić tego pierwszego. Po mniej więcej setce przyswojonych książek, które dają nadzieję na wyjątkowe przybliżenie wspaniałości nauki współczesnej i jej osiągnięć, wiem że nie warto się spieszyć do własnych fascynacji. Lepiej powtórzyć, może innymi słowami, eksperyment ze szczelinami, pokazać gdzie tkwi nielokalność kwantowych zjawisk i po raz setny wytłumaczyć czym jest promieniowanie reliktowe. To niewątpliwie nudzi aktywnych naukowców (jak nauczycieli matematyki opowiadających w kolejnym roczniku o wzorach skróconego mnożenia). Jednak takie książki nie czytają koledzy profesora (co do zasady), ale być może artyści (a skoro autor jest solidnym saksofonistą jazzowym, to ma tego świadomość na 120%). Bardzo szkoda, bo nieszablonowy sposób pracy tego akurat fizyka skrzy się na każdej stronie książki. Treści dużo, mało przemyślanej dydaktyki.
MIERNE z dużym plusem – 5.5/10
=======
* Szerzej o tym w mojej opinii: „Droga do Wszechświata. Podróż na skraj rzeczywistości ”, Dine M.