Czy możliwe jest zbudowanie społeczeństwa, składającego się wyłącznie z jednostek doskonałych, wybitnych, perfekcjonistów; społeczeństwa, którego każdy wytwór jest artystycznie wyrafinowany, niepowtarzalny, po prostu – piękny? Każdy obywatel jest najlepszy w swojej dziedzinie, a prawdopodobieństwo spotkania na ulicy geniusza jest stuprocentowe? Jak to osiągnąć? Przedksiężycowi są pewni, że mają sposób…
Przedksiężycowi rządzą światem, w którym dobra materialne dostępne są dla wszystkich za darmo, pod jednym tylko warunkiem – że mieszkańcy będą oryginalni, kreatywni, że wszystko, co stworzą, będzie nosić piętno sztuki. Wszystko jedno w jakiej dziedzinie – swoboda wyboru jest w pełni akceptowalna. W pierwszej chwili wydaje się, że to pociągająca wizja – koniec z przeciętnością, ubraniami pochodzącymi z jednej linii produkcyjnej, banałami straszącymi na każdym kroku. I jeszcze ta swoboda wyboru dziedziny, w której można się wykazać! Marzenie życia, nieprawdaż? Ale po początkowej ekscytacji przychodzi refleksja – co z tymi, którzy nie chcą/nie umieją/nie są w stanie się dostosować? Na takich nieprzystosowanych Przedksiężycowi mają sposób – po prostu pozbywają się ich. Dosłownie. Jak balastu. Ci, którzy odstają, nie nadążają, oddzieleni coraz bardziej od artystycznej reszty, są bezlitośnie eliminowani – kolejny Skok rozwiązuje ostatecznie problem, skazując na śmierć całe rzesze nie dość kreatywnych czy nie dość artystycznie wyrobionych obywateli. Na dodatek wszyscy członkowie społeczeństwa Lunapolis biorą udział w grze w samodoskonalenie nie znając kryteriów selekcji. Ale na wszelki wypadek zamawiają dzieci z określoną kombinacją genów, która – jak sądzą – może okazać się tą jedyną, gwarantującą szczęśliwe dotrwanie do Przebudzenia, momentu przekroczenia bram Raju. Albo wymieniają geny sobie, powiększając w ten sposób potencjalne uzdolnienia. Tyle tylko, że działają na oślep, wszak nie wiedzą, co gwarantuje sukces. Przerażające. I byłoby przerażające, nawet gdyby śmierć była tylko powieściową metaforą (a nie jest!), wykluczeniem, wyrzuceniem poza społeczny nawias. Przecież to eugenika w najgorszym wydaniu, czysty totalizm, artystycznie polukrowany dla niepoznaki. Przedksiężycowi chcieli stworzyć społeczeństwo doskonałe, a wyszedł im wyścig szczurów wśród celebrytów.
Kreacja świata robi wrażenie i nie jest to wizja optymistyczna. Wszak eugenika już kiedyś znalazła piewców, że o nazistowskich teoriach rasowych nie wspomnę. Bardzo nie życzyłabym sobie, aby taka lub choćby tylko podobna dyktatura była naszą przyszłością. Przyszłością, w której na społeczny niebyt skazuje się ludzi „niekompatybilnych” z najnowszymi gadżetami technicznymi, ludzi „niekreatywnych” czy za nic mających medialną popularność. Przyszłością, w której wszyscy muszą (nie – mogą lub chcą, tylko właśnie muszą) robić karierę zawodową; przyszłością, w której sens życiu nadaje sukces i rozgłos. Tylko to się liczy. Nie mam nic przeciwko kreatywności, ale ponieważ obserwuję na co dzień dewaluację tego określenia i stosowanie go w znaczeniu coraz bardziej pejoratywnym, naprawdę obawiam się świata, w którym tak właśnie powierzchownie rozumiana będzie głównym kryterium przydatności społecznej. „Kreatywność”, przejawiająca się także w wymyślaniu coraz to nowych sposobów zadawania bólu czy organizacji krwawych widowisk. A ponieważ w świecie powieści tak właśnie powierzchownie rozumiany artyzm czy kreatywność dominuje (przy jednoczesnym braku opisu geniusza w działaniu), zatem wydaje mi się, że autorka sportretowała coraz wyraźniejszy trend: społeczeństwo składające się z celebrytów. Celebrytów zapatrzonych w siebie, zainteresowanych jedynie osiąganiem perfekcji w najbardziej „chwytliwej” dziedzinie, po prostu cynicznych karierowiczów. Ale celebrytów złapanych w pułapkę, skazanych na wieczny wyścig, ciągłą rywalizację, ustawiczne wymyślanie na nowo siebie i swojej sztuki.
Fabuła powieści i konstrukcja bohaterów są trudne do oceny, gdyż czytelnik dysponuje jedynie pierwszą częścią opowieści, w zasadzie wstępem do właściwej historii. Akcja na razie nie przeraża tempem (to nie zarzut), rozwija się raczej powoli, a bohaterowie bez pośpiechu przedstawiani są czytelnikowi. I choć ich motywacje momentami wydają się naiwne czy też nazbyt młodzieńczo idealistyczne, to przecież mamy do czynienia dopiero z pierwszym tomem – bohaterowie jeszcze będą mieli okazję dojrzeć i wydorośleć (o ile zdążą przed kolejnym Skokiem).
Szczerze mówiąc, perypetie poszczególnych postaci nie zainteresowały mnie jakoś specjalnie – o wiele ciekawsze wydały mi się tajemnice powieściowego świata. Świata, ograniczonego do jednego miasta, istniejącego w różnych wersjach czy też stadiach rozpadu. Świata, w którym entropia jest bezlitośnie skuteczna, a jeden, jedyny wyjątek czyni dla obcego przybysza. Świata, w którym częstotliwość Skoków jest większa od statystycznej wymiany pokoleń (populacja wykazuje stałą tendencję zniżkową). Świata, rządzonego poprzez dyskusyjne i niekonsekwentne zalecenia Przedksiężycowych (zakaz stosowania w domach oświetlenia gazowego przy jednoczesnym zezwoleniu na używanie go w latarniach ulicznych), ale jednocześnie świata, w którym sensu tych zaleceń nikt nie podważa. I w końcu świata, który ma ściśle określony „termin ważności”… Nie ukrywam, pierwszy tom „Przedksiężycowych” rozbudził moją ciekawość i mam nadzieję, że kolejny wyjaśni wątpliwości dotyczące zasad funkcjonowania świata opowieści.
Recenzja ukazała się 2010-03-08 na portalu katedra.nast.pl