„Skrzywdzeni ludzie zachowują się tak, jak się zachowują, bo nie wierzą, że na świecie istnieje dobro. Ponieważ sami nigdy go nie zaznali”.
Czuję się rozczarowana, bo książka, która miała mnie poruszyć, tego nie zrobiła. Za to wynudziła. Przez większą jej część czułam się, jakbym oglądała film w zwolnionym tempie.
Acher mieszka w Pelion odseparowany od ludzi. Ma swoje powody, by tak żyć. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka Bree, dziewczynę, która szuka spokoju i ciszy.
„Przyniosłeś ciszę, najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszałam, bo cisza była tam, gdzie byłeś ty”.
Pomysł na fabułę był naprawdę ciekawy, bo nie trafiłam jeszcze na książkę, gdzie jedna z kluczowych postaci byłaby niemową. Jednak jak się już poznali i takie tam to zaczął się klasyk, czyli absurdalna decyzja, niepewność, relacja cierpi, problemy rozwiązują się raz-dwa… Znane? Niekochane. A problemów w książce trochę było, ale opisane w taki sposób, że tę ważność straciły. Szkoda.
Zauważyłam, że autorka lubi słodzić i to bardzo. A przecież cukier szkodzi. I tutaj zaszkodził. Czemu nikt jej nie zabrał cukierniczki? Starała się grać na emocjach i nawet jej to wyszło w dwóch czy trzech momentach, bo łezka w oku się zakręciła, ale szybko odkręciła. Starała się aż za bardzo, co w efekcie stało się ckliwe. Mogę powiedzieć, że byłam całkiem obojętna na ten ich związek. Czytanie w kółko o tym, jak to obydwoje są piękni, jak bardzo się kochają i jak bardzo są poturbowani… To przyprawia mnie o zawroty głowy. Przyznam się bez bicia, że były momenty, gdy przeleciałam kartkę wzrokiem, bo albo był jakiś nudny opis, albo jakiś sztywny dialog, albo opis ich superowej miłości.
Dialogi to porażka i tak sztucznych to chyba moje oczy nie widziały dawno. Gdzie się podziała jakaś naturalność? Zdaję sobie sprawę, że ciężko pisać dialogi, ale chyba wolałabym książkę bez wymiany zdań. Nikt tak w normalnym życiu nie mówi.
Tutaj nie było żadnego łobuza, który kocha najbardziej, co nie jest wadą. Był natomiast Archer. Chłopak spokojny i dość nieśmiały, który nie mówił. I do tej pory wszystko super, ale on oczywiście musiał być nieziemskim przystojniakiem z takim ciałem, że ślinka cieknie... Oh wait… przecież muszę być taki przystojny, abyś leciała na mnie jak pszczoła do miodu. A ja liczyłam na początku, że wreszcie może trafię na normalnego nieidealnego, niekoniecznie cudu pod względem urody faceta. To się niestety przeliczyłam. Chyba kupię sobie lepszy kalkulator. Myślicie, że to coś da?
Co do Bree, to w sumie nie wiem. Nie polubiłam jej, ale żeby mnie irytowała to też nie. Powiedzmy, że była taka…hmm…bezbarwna? Chociaż nie. Ona po prostu była inna niż wszyscy w tej sennej miejscowości. Ona jedyny weszła w interakcję z samotnikiem. No wiecie, ona była taaaaaka dobra.
W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że to wszystko poszło w kierunku… erotyka? Co ja mam tutaj powiedzieć? Tylko chyba zapytam po co ? Po co? Każda smutna chwila, w której potrzebuje się pocieszenia, nie kończyła się na przytulaniu czy buziaku. A gdzie tam! To od razu spowodowało przeniesienie akcji do łóżka. Był tylko jeden moment, kiedy się do siebie nie dobierali. Jeden jedyny moment.
Plusem książki jest to, że daje ona ogrom mądrych cytatów, także za niedługo kilka wam pokażę na stories. Daje również do myślenia, bo chyba każdy słyszał chociaż raz w życiu „osoba X jest taka i taka, nie warto jej znać” . A potem okazuje się, że ta osoba X jest naprawdę ciekawą osobowością i na pewno nie taką jak o niej mówią.
To miało być wzruszające, ale nie było. Nie wstrząsnęła mną. Nie sprawiła, że potrzebowałam chusteczek. Było nudno.
A i jeszcze kwestia prysznica. Główna bohaterka w przeciągu 110 stron chyba z 50 razy wzięła prysznic. Dobra, ale higienę jest ważna, więc no… nie czepiam się, ale tak tylko wspomnę.