"Zaborcza bestia" to moje drugie spotkanie z twórczością Melisy Bel, jednak wcześniejszych tomów serii "Niepokorni" jeszcze nie miałam przyjemności poznać, mimo że to już piąty (i okazuje się, że ostatni). Nieznajomość poprzednich cześci nie przeszkadzała mi jednak zupełnie w odbiorze, bo całość dotyczy konkretnej pary i choć domyślam się, że przewijają się tutaj postacie z poprzednich tomów, to nie jest to robione w nachalny sposób i na spokojnie możemy się skupić wyłącznie na historii Lady Annabel Brooke i Jonathana Hawkinsa.
Po romanse historyczne sięgam nieczęsto, szczerze mówiąc nawet nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś czytałam, więc odrobinę obawiałam się czy z "Zaborcza bestią" się polubię i ile czasu zajmie mi jej przeczytanie, ale okazało się, że te obawy były bezpodstawne, bo książkę pochłonęłam w jeden wieczór.
Przedstawiona historia jest napisana bardzo lekko i czyta się szybko, choć nie jest ona bez wad. Poznajemy Annabel, która jest wychowywana przez surową matkę i tak naprawdę nie czerpie z życia wiele przyjemności, bo większość rzeczy jest jej nie wolno. Gdy rodzicielka przedstawia naszej bohaterce kandydata na męża, dziewczyna czym prędzej postanawia coś zmienić, żeby nie skończyć w ramionach konserwatywnego pastora, o poglądach podobnych do tych, które ma jej matka. Okazuje się, że jest wyjście z tej sytuacji, bo dziewczyna poznaje lekko narwanego dyrektora teatru, który może jej pomóc rozwiązać ten problem.
Fabuła ciekawa, postać Jonathana bardzo mi się podobała, chociaż miał on swoje wady i czasami nie zachowywał się jak dorosły mężczyzna tylko nastolatek, ale największy problem mam z Annabel, która nie była poprowadzona konsekwentnie. Nie chcę robić spojlerów, więc nie będę podawać przykładów, w każdym razie raz jest delikatna i niewinna, a w następnej scenie zamienia się w kokietkę, albo buntowniczkę, która wie wszystko najlepiej i sama o wszystkim decyduje.
Samo zakończenie tej historii także trochę mnie rozczarowało, bo potoczyło się jak dla mnie bez większych emocji. Wydarzyło się coś, co powinno czytelnika zszokować, ale po mnie to po prostu spłynęło.
Podoba mi się znów to, że cała książka nie jest podzielona na rozdziały, tylko napisana jest ciągiem. Szczerze mówiąc spotkałam się z tym tylko w książkach Melisy i naprawdę jest to ciekawe.
Do plusów na pewno dodam jeszcze sceny pomiędzy bohaterami, bo gdy Annabel i Jonathan są sam na sam to pomiędzy nimi aż iskrzy i jest taka jedna scena... Ugh, nie mogę napisać, żeby nie robić spojlerów, ale poczułam aż wypieki na twarzy i była opisana naprawdę świetnie, choć ze smakiem (i nie mam na myśli tutaj tej sceny głównej).
Reasumując, jest to ciekawa pozycja na rozluźnienie, ale zabrakło mi w niej efektu wow. Plus za Jonathana, gorące sceny i przyjemny styl autorki, ale minus za męczącą Annabel oraz poprowadzenie i samo zakończenie fabuły. Jeżeli lubicie lekkie i urocze romanse historyczne to jak najbardziej możecie po nią sięgnąć, bo moje oczekiwania ona spełniła. Podobała mi się dużo bardziej, niż poprzednia książka autorki, którą czytałam.