„Dojrzała kobieta, zaprawiona w życiowych bojach, ma niejedno oblicze. Niczym dobre wino może być na przemian słodka, ostra, wyrafinowana, łagodna. Jest zarówno opiekuńcza, jak i figlarna. Pewna siebie, ponętna i zaradna. Dojrzała kobieta wie, kim jest”.
Trzy przyjaciółki poznały się w czasie studiów. Dwadzieścia lat później nadal się przyjaźnią, ale dręczą je wyrzuty sumienia. Kiedy jedna z nich wyjawi kłamstwo na temat tego, co stało się dwadzieścia lat wstecz ruszy lawina tragicznych wydarzeń…
Zacznę od zakończenia, które ratuje tę książkę. Jak wiecie ciężko mnie zaskoczyć, ale tutaj się udało autorce, bo tego, co przeczytałam w epilogu, w życiu bym się nie spodziewała. Wow! Koniec był zaskakujący, szokujący, niespodziewany, nieco porąbany. I może był nieprawdopodobny i taki jakby wyskoczył z konopi…, ale bardzo mi się spodobał.
Niestety cała reszta aż się prosi o wykasowanie albo przemyślenie na nowo. O ile pomysł na fabułę wydawał się ciekawy, tak coś nie wyszło, bo wiecie co? Okazuje się, że jedno kłamstwo, które swoją drogą było nieco groteskowe, miała ogromny wpływ na życie bohaterek, na ich decyzje, pracę. O tym, co robią, zadecydowało jedno kłamstewko… Dla mnie było to komiczne.
Po mniej więcej stu stronach dręczona wyrzutami sumienia Megan wyjawia tajemnicę, to zaczęłam się zastanawiać, o czym autorka ma zamiar pisać na kolejnych stronach. Czyżby chciała, abym zasnęła? Poważnie się nad tym zastanawiałam. No i potem czytamy sobie rzeczywiście o nudnym życiu bohaterek. O tym ile jedzenia marnują albo mamy opis otwierania butelki wina, bo przecież bez tego nie może się obejść. Picie, jedzenie, wyrzucanie jedzenia, w międzyczasie jakieś problemy miłosne, żale, że jestem brzydka, znowu winko albo inne procenty … Eh no ja już byłam bliska wyrzucenia książki przez to koło tych samych czynności.
Dobra przejdę do postaci, bo tamten akapit sprawia, że chcę spać. Te trzy przyjaciółki były tak samo, jak fabuła nudne i irytujące. Ich przyjaźń to jakaś pomyłka. Szczerze mówiąc, to nawet nie wiemy o nich zbyt wiele, prócz tego, że:
- Joanne jest próżna, umie krytykować, zajmuje się najstarszym zawodem świata, ma cały biały dom (serio, wszystko jest białe). Jej postać nawet mnie ciekawiła, ale akurat o niej było najmniej.
- Megan…ugh… Kobieto, zlituj się! Cały czas powtarza, że jest gruba i brzydka, że nie wie jakim cudem one się z nią przyjaźnią. Wiecznie narzekała, w dodatku jest egoistką. Brakuje mi na nią słów.
- Beth. Ona jest głupia, ale też cwana. Zaniedbuje swojego faceta, zapomina o rocznicy, a potem robi siebie wielce poszkodowaną, ale winko zawsze jest dobrym kompanem niedoli czyż nie bohaterko? Pije dużo, przepisy łamie, ale… no zaskoczyła mnie kobita czymś… I no muszę o tym wspomnieć. Muszę, bo mnie to śmieszy. Kiedy spóźniła się na kolację przygotowaną przez swojego partnera, to widzi, że jedzenie przygotowane, jej ulubione kwiaty są i takie tam. Zauważa, że kurczak jest ZBYT WYPIECZONY ( xd), potem ogrania, że facet miał już dość i go nie ma ( swoją drogą, gdyby mnie ktoś 151900 razy wystawił, też bym dała spokój) a dopiero za kilka dni przypadkiem zauważa pierścionek zaręczynowy, bo nie raczyła wyjąć tej butelki szampana z wiaderka. I ona jest niby policjantką. Ale w swojej pracy to nieźle kombinuje…
„Fatalne kłamstwo” jest nijakie. Dobre zakończenie, ale cała reszta mdła. Wynudziłam się, ale jednocześnie coś z tej książki wyniosłam. Kłamstwo ewidentnie ma krótkie nogi i prawda wyjdzie na jaw.
To jest książka z rodzaju tych, która zbiera skrajne opinie, dlatego warto przeczytać samemu i wyrobić sobie o niej zdanie.