Spokojnym, żeby nie powiedzieć sennym nadmorskim miasteczkiem Black Hall ponad dwadzieścia lat temu wstrząsnęła tragedia. Właścicielka popularnej i renomowanej lokalnej galerii sztuki wraz z nastoletnimi córkami została uwięziona w piwnicy pinakoteki, a złodzieje zrabowali cenne obrazy. Podczas tamtego napadu kobieta zginęła, dusząc się zbyć ciasnym kneblem. Potem okazało się, że napad zlecił jej mąż i ojciec dziewczynek, który potrzebował forsy na hazard. Dwie dekady później siostry Woodward nadal zmagają się z traumą spowodowaną tamtymi wydarzeniami, a koszmar dla Kate zacznie się od nowa, gdy pewnego lipcowego dnia znajdzie swoją siostrę martwą w jej sypialni. Beth została zamordowana - zarówno ona, jak i dziecko, które nosiła w sobie. Śledczy Reid podejrzewa, że mógł tego dokonać mąż denatki - Pete Lathrop, ten jednak ma żelazne alibi. Ale czy na pewno? Z biegiem śledztwa na światło dzienne wyjdzie niejeden sekret skrywany zarówno przez Beth, jak i Petera.
Choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak powstaje część (o ile nie większość) polecajek, które możemy przeczytać na okładkach książek, w przypadku
Ostatniego dnia zaintrygowało mnie zdanie napisane przez Lee Childa:
Liryczna opowieść i mrożący krew w żyłach thriller w jednym. Hmmm... Czy to prawda? Choć uwielbiam prozę tego Autora, to jednak nie mogę się z nim zgodzić w stu procentach.
Ostatni dzień, to owszem historia nacechowana liryzmem, ale bynajmniej nie uważam, że to thriller, który mrozi krew. Wiecie, powieść Luanne Rice, to na pewno nie jedna z tych powieści, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, gdzie trup ściele się gęsto, a dzielny policjant przez 500 stron ściga nieuchwytnego seryjnego mordercę. Ta książka, choć zaczyna się od brutalnej zbrodni, ma raczej spokojne tempo akcji. Jednak nie tempo jest tutaj ważne i nie - wbrew temu co napisał stary poczciwy Lee - mrożenie krwi w żyłach. Przed lekturą zajrzałem do bibliografii Pani Rice i okazało się, że z mrocznymi historiami nie ma wiele wspólnego. To Autorka, która w swoim dorobku ma głównie powieści obyczajowy i te naleciałości literatury kobiecej widać i w tej powieści. Mi to jednak zupełnie nie przeszkadzało, bo szybko się okazało, że Luanne Rice po prostu ciekawie pisze, a napisana przez Nią historia wciągnęła mnie od pierwszego rozdziału.
Ostatni dzień, to opowieść o pozorach i maskach; o tym jak postrzegają nas inni i o tajemnicach, które mają utrzymać nasze fasady w ryzach. To także opowieść o przedstawicielkach amerykańskiej klasy średniej - o kobietach, które poświęciły się rodzinie i o tych, które postawiły na karierę i odniosły sukces. Jak już wcześniej wspomniałem
Ostatni dzień biegnie swoim niespiesznym rytmem, ale Luanne Rice zadbała o to, aby nudno nie było. Jak na thriller psychologiczny przystało, mamy tu ciekawie napisanych bohaterów - a właściwie bohaterki, bo to jedna z tych książek, gdzie kobitek nie brakuje. Każda z pań ma inny charakter, inny temperament, co przekłada się na ich wybory i zachowanie. Do tego sama opowieść jest wielowątkowa, a mnożące się, z każdym kolejnym rozdziałem, znaki zapytania, sprawiają, że od
Ostatniego dnia nie sposób się oderwać.
Gdyby Harlan Coben był kobietą, to - tak mi się wydaje - mógłby napisać
Ostatni dzień. Tak, ta powieść ma coś z twórczości Harlana. Podobnie jak u niego, tak i u Luanne, zwykli ludzie zostają postawieni w sytuacjach przez wielu uznawanych za ekstremalne. Oczywiście każdy z wymienionych przeze mnie Autorów pisze zupełnie inaczej, ale cobenowską nutkę da się wyczuć w
Ostatnim dniu.
Podobała mi się też budowa powieści. Taką konstrukcję też niekiedy stosuje Coben. Chodzi mi o to, że
Ostatni dzień idzie jakby dwutorowo. Z jednej strony mamy śledztwo Reida, któremu skądinąd Rice nie poświęca aż tak wiele uwagi (i dobrze, bo powieści policyjnych mam po dziurki w nosie), z drugiej zaś towarzyszymy Kate, która za wszelką cenę chce się dowiedzieć kto i dlaczego zamordował jej siostrę i nienarodzonego siostrzeńca. Przy okazji, Kate odkrywa sekrety Beth i dzięki temu poznaje tę niedostępną, ale jakże fascynującą, część życia siostry. I właśnie to poznawanie, sprawiło sunąłem przez tę opowieść niczym żeglarz przy idealnym wietrze. Pewien niedosyt zafundował mi sam finał powieści, ale to nie zmienia faktu, że lektura dostarczyła mi sporo dobrych wrażeń, a i mile mnie zaskoczyła, bowiem miałem pewne obawy, jak Autorka obyczajowa poradzi sobie z bardziej mrocznym gatunkiem. I co? I moim zdaniem pani Rice dała radę i dlatego, swoją recenzją, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na
Ostatni dzień. Bo to - że tak na koniec polecę Bogusiem Lindą - bardzo dobra powieść jest. 😉
© by
MROCZNE STRONY | 2022