Spotkanie po latach, garstka kumpli, którzy wspólnie przeżyli, a raczej przetrwali, okres szkoły średniej i pomysł Marcina rzucony bez pomyślunku:
„Zakładamy fundusz, fundusz ostateczny, rodzaj obywatelskiej emerytury dla (TYLKO) jednego z nas. Wpłacamy co miesiąc ustaloną kwotę i czekamy. Całość zgarnie ten, kto przeżyje wszystkich, czyli ten, kto ostatecznie umrze ostatni”.
Pomysł jest jeden, ich dziewięciu, miesięcy w roku dwanaście. Ile będzie żył ten, który w zdrowiu (jako takim) przeżyje wszystkich? Im dłużej każdy pociągnie, tym lepiej, bo – jakby nie patrzeć – gra toczy się o wysoką stawkę. Im więcej miesięcy składkowych i im więcej wpłacających, to drugie - lepiej. Ale na kogo padnie? Przy odrobinie szczęścia (a wiadomo, że szczęście trafia najczęściej na głupiego) można będzie za tę kasę jeszcze kilka lat pożyć i to może całkiem nieźle, niczym relikt, dobrze zakonserwowany produkt poprzedniej epoki. Parafrazując „Antyk człowieka w dobrym stanie o dużym przebiegu”. Co więc robić? Czytając sam zadajesz sobie to pytanie i sam na nie szybko odpowiadasz – logiczne byłoby dbanie o siebie. Logiczne dla ciebie, mniej dla bohaterów, którym akurat ze zdrowiem jest nie po drodze.
Jest ich dziewięcioro, a każdy z nich jest inny, choć wspólnie się dogadują (lepiej przy alkoholu i papieroskach, bo jakby nie patrzeć, to męskie grono znajomych). Wśród nich jest jąkała, jest dorobkiewicz z żoną czekającą w domu (z pomalowanymi paznokciami), jest i alkoholik, który w sobie problemu nie widzi, jest i miłośnik natury. Każdego autor przedstawił inaczej i każdemu dał inne życie, nie zawsze sielskie i kolorowe. Maciej Bielawski wziął na warsztat kalejdoskop osobowości i psychiki ludzkiej, do którego dorzucił szeroki asortyment zachowań i odczuć. I choć „Ostatni” jest powieścią o dużej liczbie bohaterów pierwszoplanowych, i choć czasem jeden cię irytuje, drugi złości, a piąty mierzi, to nie sposób się z nimi w pewien sposób nie zbratać. Każdemu los rzuca kłody pod nogi i w każdym z nich odnajdujesz jakiś pierwiastek siebie, dlatego tą powieść czyta się tak dobrze. Płyniesz po tekście, wchodzisz w niego (co trudno racjonalnie wytłumaczyć), a to wszystko dzięki treści i stylistyce. To dzięki całej fabule, która różnymi postaciami się toczy i która nudną nie jest. To świetnie napisana i skonstruowana powieść, która daje satysfakcję. Czytasz o ludziach, którzy są podobni do ciebie - nie wszyscy, acz każdy coś w sobie ma. To mieszkańcy bloków, pod którymi parkują stare i nowe auta, gdzie sąsiedzi czasem nazbyt interesują się życiem innych, a o swoim nie pamiętają, i gdzie osiedlowe sklepiki upadają z dnia na dzień „zżerane” brakiem klientów. Do tego pandemia i zakaz opuszczania domów, co znamy z doświadczenia i co wiemy, jak się w wielu przypadkach skończyło. Nerwy, stres i egoizm – to nagle z nas wyszło, jak przy naciśnięciu guzika z napisem COVID. I to pokazuje autor. Ujawnia prawdę skrytą w człowieku, którą czasem trudno ujarzmić.
Niebywale precyzyjnie obmyślona i rozpisana powieść – taka jest książka Macieja Bielawskiego. To hybryda poradnika psychologicznego, literatury pięknej i dreszczowca. To perfekcyjnie rozpisana sztuka o życiu, które ciągle zaskakuje, a najlepszą wisienką na torcie „Ostatniego” jest to, że nie dość, że nie domyślisz się końca, to jeszcze potem długo o nim myślisz. Myślisz o bohaterach, czasem niedołęgach i przegranych. Czujesz więź, jak ja, z Ryśkiem – jąkającym się i samotnie mieszkającym człowiekiem, którego często odwiedza (nawiedza byłoby chyba bardziej odpowiednim określeniem) sąsiad Zygmunt (Rysiek imię „Zygmunt” wypowiada z zająknięciem, woli Zyga, bo to wychodzi mu bezbłędnie i nie denerwuje właściciela owego imienia). I choć Rysiu zawsze pożycza mu kasę, choć zawsze daje mu na alkohol i papierosy i jest skłonny wziąć na siebie pożyczkę, by ten został ojcem z prawdziwego zdarzenia, to jednak właśnie do niego czułam sympatię. Poczułam jakąś więź współczucia i nie dociekam dlaczego, bo czy to tak ważne? Ważna jest tu uczta czytelnicza i dzbanek kawy na stoliku obok, bo czyta się bez końca.
Dobra książka i parujący kubek z kofeiną w pobliżu – duet pierwsza klasa.
Polecam.
za ucztę czytelniczą dziękuję SZTUKATER
#agaKUSIczyta