W ramach wyzwania klasycznego pod batem nabyłem ebooka i audiobooka. I tu pierwsza niespodzianka: ebook zaczyna się od czterech listów pisanych w XVIII wieku przez niejakiego Roberta Waltona do siostry mieszkającej w Anglii. Walton pisze z Rosji, a potem ze statku płynącego na północ, jego zamiarem jest dotarcie drogą morską do bieguna północnego. W trakcie podróży spotyka w krainie lodów człowieka na granicy życia i śmierci i ratuje mu życie. Ów człowiek, Wiktor Frankenstein zaczyna opowiadać historię swojego życia i tak zaczyna się audiobook.
Dosyć szybko porzuciłem słuchanie audiobooka, ze względu na egzaltowany i naiwny styl. No cóż, opowieść Frankensteina o jego latach dziecinnych to jedna idylla, wszystko jest piękne, cudne, szczęśliwe: „Nie istnieje chyba drugi taki człowiek, który by przeżył szczęśliwsze dzieciństwo niż ja. Rodzice traktowali nas zawsze z największą życzliwością i pobłażaniem, a my czuliśmy, że nie byli tyranami, którzy by nami kierowali wedle własnych kaprysów: byli przyczyną i źródłem wszelkich rozkoszy, jakie wciąż przeżywaliśmy.” I tak dalej, i tym podobne, po pewnym czasie ta ilość lukru zaczęła mnie mdlić i nużyć.
Potem jest ciekawiej, nasz bohater wyjeżdża na studia chemiczne i biologiczne, a że jest wybitnym studentem, to udaje mu się przeniknąć tajemnicę ludzkiego życia i stworzyć sztucznego człowieka, niestety ów stwór jest niesamowicie brzydki i bardzo szybko znika z laboratorium, od tego momentu zaczyna się najciekawsza część książki. Dostajemy oto historię rywalizacji Golema i jego twórcy, Golem ma do Frankensteina pretensje, że jest tak okropny, iż ludzie uciekają od niego z krzykiem, więc żąda od twórcy, aby stworzył drugiego Golema, kobietę (prawdopodobnie równie szkaradną), z którą stworzyłby zgodne stadło, ale Frankenstein odmawia. Więc mszcząc się, Golem morduje najbliższych członków jego rodziny, prezentując przy okazji nadludzkie możliwości i zdolności. A biedny Frankenstein ściga swój poroniony twór, ale bez sukcesu.
Napisane to wszystko fatalnie, fabuła się rwie i miesza, psychologia postaci jest żadna, rażą liczne naiwności, wygląda to bardziej na brudnopis powieści podrzędnego twórcy niż pełnoprawne dzieło. A pamiętajmy, że w tych czasach już tworzono literaturę pełną gębą, wspomnijmy Goethego czy Jane Austen. Prawdę mówiąc, nie rozumiem fenomenu popularności tego poronionego dziełka, jedynym wytłumaczeniem jest dla mnie sukces znakomitego filmu opartego na książce. Nie pierwszy to przypadek, że z marnej literatury powstał świetny film.
Oczywiście można temat książki odnieść do czasów współczesnych: oto twór człowieka uniezależnia się od twórcy i działa na jego szkodę, od razu przychodzi na myśl sztuczna inteligencja. Niemniej związek tej XIX-wiecznej powieści ze współczesnością jest dla mnie wątły, wątlutki.
Czytało mi się rzecz całą trudno, bardzo trudno, gdyby nie wyzwanie rzuciłbym książkę w kąt bardzo szybko, nazwa 'pod batem' wydaje mi się w tym kontekście nader adekwatna...
W sumie duże rozczarowanie.