Siostry Aminpur - Mardżan , Bahar i Lejla - uciekając przed rewolucją i wojną z Iranu. Jest rok 1979. Po kilku latach tułania się po obozach dla uchodźców i mieszkania w Londynie przybywają do Ballinacroagh , małego miasteczka we wschodniej Irlandii i otwierają tam malutką restaurację, w której serwują tradycyjne, perskie potrawy. Miasteczko, jak wszystkie - no, większość - takich miasteczek ma swój specyficzny klimat, ma etatową plotkarkę, która spędza życie na posterunku, w oknie swego mieszkania, od rana do wieczora obserwując główną ulicę miejscowości, ma księdza, byłego aktora, który teraz pisze sztuki teatralne, ma też swego pana i władcę, który trzęsie lokalną społecznością i trzyma wszystkich liczących się obywateli albo w kieszeni, albo pod pantoflem.
Siostry Aminpur nie są w Ballinacroagh zbyt mile widziane z różnych powodów, zaczynając od tego, że wynajęły starą piekarnię, na którą ostrzył sobie zęby wspomniany małomiasteczkowy "baron", Tom McGuire, a kończąc na tym, że są obce, inne, "nieswoje", różnią się od wszystkich innych mieszkańców, są egzotyczne. Większość ludzi nie lubi kiedy pojawia się w ich otoczeniu ktoś nowy, nieznany, ktoś, po kim nie wiadomo, czego się można spodziewać...
No więc - nie zaczynamy zdania od "więc" - urocza jest ta książka. Piękna. Smaczna. Aromatyczna. Moje wydanie ma prześliczną, pobudzającą wyobraźnię (i kubki smakowe) okładkę.
Ale.
Autorka ma niezwykły talent do przekładania języka smaków i kuchennych woni na język pisany, i jest to komplement, co zaznaczam na wypadek, gdyby komuś "kuchenne wonie" skojarzyły się z zapachem szkolnej stołówki łamanej przez bar mleczny w dobie PeErElu. To są zupełnie inne kuchenne wonie, pachnie kardamon, szafran, imbir, woń świeżo zaparzonej herbaty unosi się w powietrzu, do tego nuta bergamotki, zapach wody różanej, wody z kwiatów pomarańczy, cynamon i prażone migdały, kmin i kurkuma, ślinianki pracują na pełnych obrotach.
Do tego subtelne nuty realizmu magicznego i kolory, te kolory Bliskiego Wschodu, czerwienie, ochra i brązy, błękitne kafelki, maleńkie ceramiczne elementy w kolorze indygo, wszystko to widzimy jak na dłoni. W chwilach, gdy autorka opisuje gotowanie.
Niestety, relacje interpersonalne nie są już tak ciekawe. Rzekłabym raczej, że są powierzchowne i dość przewidywalne w swoim podziale na dobrych i złych, chwilami rażą naiwnością, a wspomnieniom z Iranu nie dostaje autentyzmu. Nie wątpię, że autorka chciała ukazać okropności irańskiej rewolucji, traumy, jakie niesie ze sobą każda z trzech sióstr, los tułaczek, trudności w znalezieniu swojego miejsca w obcym i innym od znanego świecie - i czasem jej się udaje... trochę. Troszeczkę. Bo głównie to odnoszę jednak wrażenie, że ślizga się po powierzchni tematu. Tematu, który w moim odbiorze ma potencjał i po prostu przerasta tę książeczkę o miłych w gruncie rzeczy ludziach, których oswaja się za pomocą magii zawartej w przygotowywanym z miłością jedzeniu.