"Wiedziałam, że należę do publiczności, do świata. Nie dlatego, że byłam szczególnie utalentowana czy piękna, ale dlatego, że nigdy nie należałam do nikogo innego."
Alfonso Signorini to włoski dziennikarz, pisarz, prezenter radiowy, dyrektor artystyczny tygodnika "Chi" oraz programu telewizyjnego TV Sorrisi e Canzoni. Zawodowo zajmuje się komentowaniem życia ludzi show-biznesu. W ostatnich latach zainteresował się wielkimi kobietami XX wieku, czego owocem są jego biografie m.in. Marii Callas (Zbyt dumna, zbyt krucha) oraz najnowsza, Marilyn Monroe (Żyć i umrzeć z miłości).
Norma Jeane, znana jako Marilyn Monroe dostała wiele od losu - cudowną urodę, talent, sławę, kochających mężczyzn i uwielbienie tłumu. Wydawać by się mogło, że ta ikona kobiecego piękna powinna czuć się niesamowicie szczęśliwa. Jednak wcale tak nie było. Od poczęcia była niekochana przez samotną, niezrównoważoną matkę, która za 8 dolarów tygodniowo odstawiała trzyletnią Normę Jeane do sąsiadów, tylko po to, by w weekendy znęcać się nad nią fizycznie. Chora psychicznie babcia dusiła ją poduszką, była umieszczona w sierocińcu oraz molestowana przez konkubenta swojej opiekunki - wszystkie te koszmary dręczyły ją w snach i na jawie. Jednak Norma obiecała sobie, że jeszcze kiedyś zostanie kimś sławnym, a swoje nadzieje od dawna pokładała w aktorstwie.
Ukojenia szukała w ramionach kolejnych mężczyzn, mężów i kochanków, ale do żadnego nie potrafiła przywiązać się na dłużej. Jednak kiedy wreszcie trafiła na tego wymarzonego okazało się, że jest to miłość zakazana, a ten mężczyzna nigdy nie będzie jej. Dla rozchwianej emocjonalnie kobiety, karmiącej się garściami leków, zerwanie stanowiło decydujący cios. Już nigdy się po tym nie pozbierała. Mimo upływu 50 lat od śmierci Marilyn, jej historia wciąż pozostaje żywa.
"Tak, kochałam naprawdę, ale to nigdy mi nie wystarczało. Albo może ja innym nie wystarczałam, sama już nie wiem. Wszystko wymknęło mi się z rąk, nim jeszcze zdążyłam się zorientować. Nie wiem już, po co żyć."
Marilyn Monroe nie trzeba nikomu przedstawiać. Wszyscy znają ją jako kontrowersyjną diwę, która odrzucała każdego mężczyznę. Jednak kiedy wreszcie pojawił się Kennedy jej miłość została stłamszona przez jego żonę. "Żyć i umrzeć z miłości" nie opiera się tylko na wielu burzliwych związkach Marilyn. Cofamy się do dzieciństwa, do początków jej kariery. Autor opowiada o prześlicznej dziewczynce, która nie miała siły przebicia przez jej niezrównoważoną i despotyczną matkę. Pragnęła miłości od dnia swoich narodzin, jednak nigdy nie została nią obdarzona, a mimo tego rozkwita pod wpływem własnej miłości do siebie i aktorstwa. Śledzimy jej losy od pierwszej sesji zdjęciowej, przez wszystkie filmy, skandale i nieczęste upokorzenia. Widzimy ją w ramionach wielu mężczyzn, a gdy wreszcie, za pośrednictwem Franka Sinatry, poznaje przyszłego Prezydenta wydaje się, iż wszystko pięknie się ułoży. Nic bardziej mylnego, od tego czasu Marilyn kieruje się tylko do nieuchronnego końca.
Biografia pana Signorini naprawdę bardzo wciąga, nie tylko przez urzekającą i chwytającą za serce historię ikony piękna, ale również ze względu na przystępny język utworu, który sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Autor przede wszystkim skupia się na emocjach bohaterki, zgrabnie przeplatając je z faktami z jej życia. Historia niesamowicie porusza i czyta się ją jednym tchem.
Co, po przeczytaniu książki, myślę na temat Marilyn? Za fasadą silnej i pięknej kobiety przez całe życie skrywała się mała i niekochana dziewczynka, której jedyną miłością stała się scena. Jako że bohaterka nie posiadała dzieci (warto wspomnieć, że starała się o nie, ale poroniła aż trzynaście razy) nie miała powodów do tego, żeby nie wciągnąć się w wir pracy, która dawała jej chociaż chwilowe ukojenie.
Z początku podchodziłam do tej postaci bardzo sceptycznie myśląc, że grała na siłę niedostępną, by łamać serca wszystkim mężczyznom na świecie. Dopiero po przeczytaniu tej książki uświadomiłam sobie, że szukała pocieszenia u tylu mężczyzn, ze względu na to, iż w dzieciństwie sama nie była kochana, a osoba, która nie nauczyła się kochać w wieku dziecięcym, nie będzie potrafiła obdarzyć miłością drugiej osoby. Zawsze myślałam, że od dnia narodzin miała w życiu idealnie, a ona na swoją karierę naprawdę musiała zapracować własnym talentem, a nie świetną pozycją społeczną. Po tej biografii naprawdę zmieniłam do niej swoje nastawienie i zawsze będę pamiętać o tym, co przeszła. Jeśli i Wy podzielacie moje odczucia, przed przeczytaniem książki, to najlepiej będzie jeśli zapoznacie się z właśnie tą biografią, która otworzy Wam oczy na niektóre sprawy.
Książka jest bardzo poruszająca i interesująca, przez co przeczytałam ją w ciągu dwóch dni i w ogóle nie mogłam się od niej oderwać. Z czystym sumieniem stwierdzam, że jest ona rewelacyjną pozycją i polecam z całego serca!
"Nagle przypomniała sobie jeden z ciepłych wieczorów, które spędzała z Millerem w jego bibliotece, czytając powieści. Gdy skończyła przepiękną historię Abelarda i Heloizy, spytała go ze łzami w oczach:
- Arthurze, jak to możliwe, by dawać z siebie tak wiele miłości?
- Ależ to proste: wystarczy tyle samo jej otrzymać - odpowiedział.
Być może dlatego nigdy nie miała pokochać kogoś raz na zawsze. Nigdy przecież nie doznała miłości, nawet wtedy, gdy była jeszcze dzieckiem. Taki zapadł na nią wyrok: urodziła się, by kochać, a nigdy się tego nie nauczyła."