Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "cieniu chce", znaleziono 340

- Kup mi piwa, Śpiący na Drzewie. - słyszę skrzypiący, zrzędliwy głos.
- Miło cię widzieć, Kruczy Cieniu. Co, kiepsko interes idzie?
- Nie, ale skoro cię już spotkałem, to niech będzie z tego przynajmniej jakaś korzyść.
- A co ja zyskam poza tym, że zmarnuje się trochę tego kiepskiego piwa?
- Kiedy głupi spotka mądrego, zawsze ma z tego pożytek. Ludzie mogą pomyśleć, że może ma trochę rozumu, skoro z mądrym siedzi.
- To znowu korzyść dla ciebie.
- Wolność! - zagrzmiał Wednesday, idąc do samochodu. - To suka, którą trzeba rżnąć na posłaniu z trupów!
- Ach tak? - spytał Cień.
- Cytuję - wyjaśnił Wednesday. - Cytuję jakiegoś Francuza. Oto, czyj posąg stoi w nowojorskim porcie: suki, która lubi się pieprzyć na szczątkach spod gilotyny. Nieś sobie wysoko swoją pochodnię, moja droga. W sukni wciąż masz szczury, a po nogach spływa ci zimna sperma.
- Więc żeby dać im choć cień szansy, kuję sobie takie nindżowskie gwiazdki do rzucania - Wędrowycz ponownie zaczął walić w kowadło.
Kozak ujął jeden z głównych egzemplarzy. Sprawdził krawędzie tnące opuszką palca. Poczuł nieprzyjemne mrowienie siedmiu starych blizn na plecach...
- Sześcioramienna - mruknął - Żydzi się nie obrażą? Może lepiej pięcioramienną zrób?
- Toż nie będę w nindżów walił sowieckimi!- zirytował się Jakub. - Rozumiem, wróg to wróg, ale to by już było przegięcie.
Życie na tym świecie — rzekł —jest niby pobyt w jaskini. Co możemy wiedzieć o rzeczywistości? Wszystko, co dostrzegamy z prawdziwej natury egzystencji, to, powiedzmy, zaledwie dziwaczne i zabawne cienie, rzucane na wewnętrzną ścianę przez niewidzialne, oślepiające światło prawdy absolutnej, z której możemy, ale niekoniecznie, wydedukować jakiś odbłysk prawdziwości. I jak poszukujący prawdy troglodyci, możemy tylko wznieść głosy do tego niewidzialnego i prosić w pokorze: „Dalej, zrób Kalekiego Królika... to mój ulubiony".
Zapaliłem papierosa i zacząłem kręcić młynka palcami. O tej porze człowiekowi wydaje się, że świat opustoszał, a on pozostaje sam w tajemniczej godzinie, gdy zwalnia i zanika rytm serca, a każdy głębszy oddech ciągnie w głąb bezdennej studni straszliwych snów i koszmarów. [...] Nocą czuje się, że złe duchy chętniej odpowiedzą na wezwanie i nawet zwykły cień czy ubranie w dziwny sposób układające się na oparciu krzesła, mogą rozpocząć własne, wrogie życie.
"Mogłam się domyślić, że kiedy w grę wchodzą uczucia, zdrowy rozsądek odsuwa się w cień. Najgorzej, jeśli obdarzymy tą miłością kogoś nieodpowiedniego. Kogoś, kto sprawia, że szybko wyrastają nam skrzydła, lecz zamiast nauczyć nas latać, podcina je boleśnie, czerpiąc przyjemność z naszej emocjonalnej niewoli. Uczucie, na początku czyste i niewinne, zaczyna przeradzać się w toksyczną relację, którą z dnia na dzień coraz trudniej zakończyć. Umieramy jeszcze za życia, stając się wytresowanym manekinem. Wszystko dla miłości."
Takim był Montmartre wiosną 1888 roku, oaza naiwnego hedonizmu, gdzie uprawiano kult uciech cielesnych na marginesie świata hołdującego wiktoriańskiej pruderii. Wesołe siedlisko cyganerii i beztroskich, romantycznych przygód, na pół wiejskie przedmieście Paryża, gdzie drzewa wiśniowe kwitły na pustych placach, kochankowie całowali się w cieniu bram, a młode praczki tańczyły kankana, bo miały lekkie serca i temperament w nogach. Był to jeszcze dawny Montmartre rozwiązły i sentymentalny, wiecznie ten sam.
- Widziałeś już hakownicę, Kruczy Cieniu? - pytam złośliwie.
- Jak zwał, tak zwał. Pomyśl, co by było, gdyby ci się udało? Po jakimś czasie każdy chodziłby z taką rurą. Na nic męstwo, zręczność i mądrość. Władzę zabrałby ten, kto ma więcej rur, więcej tego czarnego pudru i więcej kulek. Albo ten, kto robi je szybciej. Kiedy byle idiota może wziąć broń zdolną powalić każdego, wkrótce światem zaczynają rządzić głupcy. Takie pomysły to najlepszy sposób na sprowadzenie martwego śniegu. Pomyśl o tym, Śpiący Na Drzewie.
"SEN CISZY" Stukot kopyt stu koni spętanych gór łańcuchem o turni bruk dzwoni z każdym wiatru ruchem narasta burzy grzmotem co wicher przegoni świszcze nad wykrotem świstaków ustroni i trzaśnie w gardziel stoku góry granit czarny i rozerwie krtań bulgotem potoku i przedrze się lawiną głazów i kamieni po stromym czarcim źlebie do wąwozu cieni do jaru ciemnego wodospadem spłynie i rozgada się echem i sen ciszy skradnie.
Wszystkie rzeczy mają swój kres
Noc nastaje po świetle poranka
Zniknie uśmiech i zniknie ślad łez
Zestarzeje się piękna kochanka
Rdza pokryje zwycięski miecz
Okuleje też rumak bojowy
Twój przyjaciel i wróg pójdą precz
Czas oszroni twych synów głowy
Tylko pieśń będzie trwać niczym cień
Tamtych dziejów, co dawno przebrzmiały
Wielkich bitew czy wielkich klęsk
Wiernych serc, które kiedyś kochały
Lodowy Ogród, ,,Saga o wojnie bogów" (fragment).
Spotykali się coraz częściej. Tymczasem drzewa zdążyły zgubić wszystkie liście, a na szczycie najwyższej góry pojawił się śnieg. Cienie ludzi przechodzących przez most były długie i wąskie. Zima tego roku zaatakowała cicho, z zaskoczenia, ale za to z dużą zaciekłością. Zrobiło się wyjątkowo zimno i Yasui złapał grypę. Kiedy temperatura jego ciała wzrosła zbyt mocno jak na zwykłą grypę, Oyone zaczęła się martwić. Jednak w niedługim czasie gwałtownie spadła. Wydawało się, że lada dzień całkiem wyzdrowieje, ale niewielka gorączka dręczyła go jednak każdego dnia.
Kiedy jej niedoścignione myśli kładą się cieniem na historii ludzkości, wywołują one schizmy, wojny i zarazy, a w nielicznych momentach najwyższej łaskawości – są pełne chłodnej pogardy i tak otchłannej obojętności, że mrozi ona serca ludzkie i budzi rozpacz. Szaleńcy to ci, na których przez chwilę, w przelocie, spoczęła myśl Przedwiecznej, a ich umysły niczym w rozbłysku pochodni, nagle objęły wizję jej oblicza lub potworności jej stworzeń. Dołączają wtedy na swój sposób do jej koszmarnego orszaku. Usta obłąkanych wypowiadają rwane fragmenty proroctw Przedwiecznej.
- Jesteście gorsi od adwokatów - oznajmił Kaptur, odwracając się do nich plecami. - A lepiej, żebyście nie wiedzieli, co robię z duszami adwokatów.
Uderzenie serca później Pan Śmierci zniknął.
Meandore zmarszczyła brwi.
- Tronie Cienia, kto to są adwokaci?
- Ludzie zawodowo zajmujący się wypaczaniem prawa dla zysku - odpowiedział i ruszył z powrotem do lasu, postukując laską. - Kiedy byłem cesarzem, miałem ochotę wszystkich zamordować.
- Czemu tego nie zrobiłeś? - zapytała, gdy zaczął znikać w półmroku między drzewami.
- Cesarski adwokat powiedział, że to byłby fatalny błąd - dobiegła ją słaba odpowiedź.
wszyscy jesteśmy twórcami swych prywatnych gobelinów. Niestety, tylko najbardziej szaleni spośród nas używają wyłącznie złotej nici. Pozostali nie boją się prawdy i korzystają z pełnej palety. Posługują się ciemnymi motkami, cieniami, docierają do miejsc, gdzie nigdy nie sięga światło i gdzie kryje się wszystko co niegodne. To naprawdę tragiczne, jak niewielu jest wśród nas tych, którzy nie boją się prawdy. Podejrzewał, że w każdym tłumie, choćby największym i najgęstszym, mógłby, gdyby wytężył wzrok, dostrzec wokół jedynie złote ognie, gorejące tak jasnym blaskiem samooszukiwania się i niepohamowanego ego, że wypaliłyby mu oczy, pozostawiając tylko puste oczodoły.
Źródło * * * Moja matka ma lat piętnaście pod Krzemionką w cieniu błękitnego kamieniołomu zbiera storczyki ostatni raz słońce dzwoni w przeźroczystym błocie Wielki świat kołysze się na horyzoncie zdziwione okna rodzinnego domu ślepną Moja matka ma lat dziewiętnaście w Cygańskim Lesie przyjmuje gałązkę kwitnącej czereśni z rąk mojego ojca biegną razem w otwartą przepaść września 1939 w wypalonej piwnicy z czarnych klocków nocy cierpliwie buduje dzień. * Na górze pod którą się urodziłem bukowe złoto kapie z liści szeleści płonie i ścieka do Wisły.
Bo nie ma cię... Ran­kiem w moje okno puka dzień
I serce me
Jest smut­ne pa­trząc jak nad mia­stem znika cień
Bo nie ma cię
Każ­dej nocy budzi mnie ze snu
Wspo­mnie­nie twe
Go­dzi­ny na ze­gar­ku gonią się bez tchu
Bo nie ma cię
Wszyst­kie czułe słowa znik­ną razem z tobą
Za­po­mnisz mnie
Za­po­mnisz mnie
Dziś na sta­cji będę dziec­kiem które po­pła­cze nad sobą
Bo nie ma cię
Bo nie ma cię
Bo nie ma cię...
Tam gdzie w bla­sku la­tarń mrok jak nów
Ułożę spać
Te wszyst­kie rze­czy któ­rych wy­rzec nie da się
Ułożę spać
Cza­jąc się w ze­gar­ka try­bach znów
Będą cze­kać
Wszyst­kie go­dzi­ny które prze­żyć trze­ba złe
Będą cze­kać*".
Wybrani. To dopiero była zarozumiałość na przerażającą skalę.
Albo wszyscy jesteśmy wybrani, albo żaden z nas. Jeśli prawdą jest to pierwsze,
wszyscy staniemy przed tym samym sędzią i czeka nas taka sama sprawiedliwość.
Bogaci i zadłużeni, panowie i niewolnicy, mordercy i ofiary, gwałciciele i gwałceni, wszyscy bez wyjątku. Dlatego trzeba modlić się często – jeśli to pomaga – i uważać na własny cień.
Bardziej prawdopodobne wydawało się jej jednak to, że nikt nie jest wybrany i
dusz nie czekał żaden sąd. Jedynym przeznaczeniem śmiertelników była nicość.
Och, bogowie z pewnością istnieli, ale żadnego nic nie obchodził los dusz
śmiertelników, chyba że mogli podporządkować je własnej woli, uczynić z nich
żołnierzy w swych bezsensownych, niszczycielskich wojnach.
Kiedyś (20.09.2006) odwiedziłem Fialovą i rozmawialiśmy o jej stosunku do wiary.
Jest córką pułkownika lotnictwa, gorliwego ewangelika. W książkach, które napisała o swoim życiu (jedną o powitaniu starości, a drugą o tym, że czym gorzej, tym lepiej), propaguje w Czechach buddyzm. Uważa, że po zmianie ustroju Kościół katolicki nie przeżył renesansu właśnie z tego powodu, że zbyt kojarzył się z komunizmem. - Zakazy, nakazy - wyliczała. - A już szczególnie wyznanie katolickie ma nadmiar przepisów i reguł. W buddyzmie zen powiedzą panu tylko, że w życiu chodzi o miłość i dobro. Ale już nie przymuszają do konkretnej drogi. Czesi po upadku komunizmu, kiedy Kościół katolicki miał jakiś cień kredytu zaufania, natychmiast zorientowali się, że to organizacja totalitarna).
Prezydent zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się zapłakana nastoletnia gotka. Uwaga w Przewodniku:
Zjawisko subkultury gotyckiej dotyczy nie tylko planety Ziemi. Wiele gatunków postanowiło definiować swój okres pokwitania poprzez uporczywe i zadzierzyste milczenie oraz szczere przekonanie, że ich rodzice wzięli ze szpitala nieodpowiednie dziecko, ponieważ ich rodzice biologiczni nie mogą być tak przekoszmarnie tępi i nuuuuudni. O ile dorastające osobniki ziemskie demonstrują swoje emocje za pomocą czarnego ubrania i słuchania zespołów rockowych o takich nazwach, jak Upust Krwi czy Plwocina, o tyle Hooloovoo (superinteligentny cień o błękitnym zabarwieniu) demonstrują swoje niezadowolenie ze wszechświata, wstrzymując oddech, aż nabiorą ciemnofioletowego odcienia, a Rurowi Zingatularianie (głębokomorskie skorupiaki) doprowadzając rodziców do rozkładu umysłowego przez (dosłownie) mówienie dupami.
Stał nad nią, ukryty w mroku. Cień przysłaniał jego twarz. Nie mogła prawie niczego dostrzec. - Więc zawrzyjmy pakt. – widziała tylko jego czerwonce świecące oczy i dłoń, którą chwycił jej rękę. Podsunął papier, a ona machnęła na nim słabo krwawą linię. On również wziął na palce trochę kropli czerwonego atramentu z jej rany. Skrobał nim biały papier. – Więc przysięgasz? - Przysięgam. – co innego mogła powiedzieć? Chodziło o jej życie. Zakasłała lekko, krztusząc się. Nawet palcem drgnąć już nie mogła. Opadała z sił. Zagryzła wargę, mrugając parę razy, patrząc niewyraźnym wzrokiem. - Wiedz, że pakt jest nieodwracalny chyba, że sam go podrę lub zniszczę. Przysięgasz? Spadło więcej deszczu przysłaniającego pola widzenia. Dziewczyna przełknęła cicho ślinę. Zawahała się, lecz po chwili odparła. - Przysięgam. Pergamin spłonął, a dziewczyna zasnęła.
– Posłuchaj, Leanne – podeszła teraz bliżej i stanęła z byłą synową twarzą w twarz – nie będę
cię przepytywać, skoro nie chcesz mówić. Zatrzymałam się tu dzisiaj, bo intuicja
podpowiedziała mi, że powinnam to zrobić. Teraz wiem dlaczego.
Mówiąc to, otworzyła swoją elegancką, czarną torebkę i wyjęła portfel. Podała Leanne mały
kartonik.
– To jest moja wizytówka, a na niej mój numer telefonu, bo zakładam, że już go nie masz.
Jeśli kiedyś będziesz potrzebowała pomocy, zadzwoń.
Pani Hannigan trzymała wyciągniętą dłoń, podczas gdy Leanne drżącą ręką sięgnęła po
wizytówkę.
– Dziękuję – powiedziała cicho. – Wezmę ją, chociaż w zasadzie nie wiem po co… Czemu to
robisz, Mary? – musiała zadać kobiecie to pytanie.
– Bo tak postępują porządni ludzie – odpowiedziała tamta bez cienia wątpliwości w głosie.
– Po prostu zadzwoń, jeśli będziesz gotowa przyjąć pomoc. Do widzenia.
Mary odeszła, zostawiając rozedrganą młodą kobiet
Narodzinom barghasckich bogów, towarzyszył głośny dźwięk, jakby młot uderzył w kowadło panteonu. Te ascendentne duchy o pierwotnym aspekcie wyłoniły się z Twierdzy Bestii, najbardziej starożytnego z królestw dawno zaginionej Pradawnej Talii. Znały one tajemnice zrodzone ze zwierzęcego cienia ludzkości, a ich moc spowijał całun starożytności.
Inni bogowie z pewnością poczuli drżenie towarzyszące tym narodzinom i unieśli głowy, zaniepokojeni i skonsternowani. Ostatecznie, przed chwilą jeden z nich został ciśnięty do królestwa śmiertelników, a płaszcz wojownika przywdział za niego Pierwszy Bohater. Co więcej, do gry powrócił pełen straszliwej złości Upadły, który zatruł groty, by dać wyraz swemu pragnieniu zemsty i - spoglądając wstecz, widzimy to jasno - również dominacji.
Śpiącą Pożogę dręczyła gorączka. Ludzka cywilizacja na niezliczonych kontynentach grzęzła w bagnie rozlanej krwi. Były to mroczne czasy i ta ciemność wydawała się najodpowiedniejszą chwilą do wzejścia jutrzenki barghasckich bogów....
Powiadali, że wyszedł wprost z fal Północnego Morza i że spłodził go ich lodowaty, wściekły bezmiar, a powiła zapłodniona przez morze topielica.
Powiadali, że wyszedł z Pustkowi Trwogi, gdzie powstał jako płód czyichś nieczystych myśli, inny niż pozostałe Cienie. Inny, bo we wszystkim podobny do człowieka.
Mówili, że był synem Hinda, boga wojów, spłodzonym ze śmiertelną kobietą, podczas jednej z jego wędrówek po świecie pod postacią włóczęgi.
Mówili, że zrodził go piorun, który zabił stojącą na wydmach Sikranę Słony Wiatr, córkę wielkiego żeglarza Stiginga Krzyczącego Topora. Stała samotnie w burzy na klifie, wypatrując na horyzoncie żagla statku swojego ukochanego. Martwa, powiła płomienie i wojownika.
Mówili, że pojawił się wprost z nocy. Jadąc na wielkim jak smok koniu, z jastrzębiem siedzącym na ramieniu i wilkiem biegnącym obok.
Mówili różne bzdury.
Było całkiem inaczej.
Prawda jest taka, że wypluły go gwiazdy.
W pracy nad powieścią „Cień księdza Piotra” spotkałam się z pomocą wielu osób. Były to przekazy i pamiętniki mojej matki, listy od mojej rodziny. Ważną pozycją była ofiarowana „Monografia historyczna, społeczna i gospodarcza powiatu janowskiego” opracowana przez Wacława Stefana Flisińskiego, z którym przez długie lata, aż do jego śmierci w Nowym Jorku byłam w bliskim kontakcie listowym. Wacław Stefan Flisiński, emigrant, z benedyktyńską cierpliwością i dokładnością poświęcił wiele lat swego życia studiom nad rodzinnym powiatem janowskim, nie omijając najmniejszego strumyka czy historii przydrożnej kapliczki. Drugi maszynopis jego „Monografii.” znajduje się w zbiorach Biblioteki im. Łopacińskiego w Lublinie. W twórczości DANUTY MOSTOWIN od czasu wojny zamieszkałej w USA autorki m. in. Powieści wydanej w IW PAX „Ameryko, Ameryko” oraz wielu prac naukowych i publicystycznych na temat życia Polonii Amerykańskiej - powieść „Cień księdza Piotra” stanowi ewenement szczególny. Jest to nie tylko - jak poprzednie - powieść napisana z niezwykłym talentem, darem przedstawiania znakomicie podpatrzonych sytuacji i portretów ludzi z krwi i kości, żywych, pełnych temperamentu, bez odrobiny pozy. Jest to w przeciwieństwie do pozostałych, zajmujących się głównie aklimatyzacją Polaków na obczyźnie - powieść historyczna. Bohaterowie w ich codzienności, w ich życiu osobistym i rodzinnym, z ich ludzkimi marzeniami i dążeniami - tu także usiłują się odnaleźć w obcym żywiole, w szczególnie trudnych warunkach - ale chodzi już nie emigrację, lecz o niewolę na własnej ziemi, o sprawę trwania polskości w czasie carskiego zaboru. Dwa pokolenia - ojcowie i dzieci, ale we wspomnieniach i dziadowie jeszcze, powstańcy roku 1863, i już wtedy jak legenda, jak w tajemnicy czczony sztandar - ksiądz Piotr Ściegienny. Rodziny w mieście i na wsi, ile postaci, tyle odmiennych dyspozycji psychicznych, tyle życiorysów - każdy to trochę inna próba zachowania tego, co najbardziej cenne i własne wobec nacierającej obcości. Polska, polskość - ta wielka sprawa jest główną bohaterką wszystkich utworów Danuty Mostowin, to ją wciąż obserwuje w każdej chwili życia swoich bohaterów, rozrzuconych w odległych czasach i obszarach, a przecież bardzo bliskich.
Serce zatrzepotało jej w piersi niczym spłoszony ptak. Nie myliła się! Była obserwowana! Na stromym, skalnym szczycie urwistego nadbrzeża stał jakiś mężczyzna. Było w jego postaci coś tak niezwykłego, tajemniczego i jednocześnie władczego, że aż zadrżała. Patrzył wprost na nią, czuła to wyraźnie, mimo że nie widziała jego twarzy, bowiem odziany w długi, czarny płaszcz, ukrywał swe oblicze pod głęboko nasuniętym na głowę kapturem. Stał nieporuszenie, jedynie silny wiatr szarpał wściekle połami jego długiego okrycia. Był bardzo wysoki, co rzucało się w oczy nawet z tej odległości. Nagle ogarnął ją prawdziwy strach. Czuła, że patrzy on jej prosto w oczy, a przecież twarz miał skrytą w cieniu kaptura. Przejęta lękiem chciała jak najszybciej odsunąć się od okna. Ku swemu przerażeniu odkryła, iż nie jest w stanie tego uczynić. Jakaś tajemnicza siła trzymała ją w miejscu. Nie umiałaby tego wyjaśnić, ale nie miała wątpliwości, że to mężczyzna ze wzgórza nie pozwala jej odejść. Jakby tego było mało, nagle poczuła, iż on zna jej myśli, wie o jej strachu. Gdy usłyszała, gdzieś we własnej podświadomości, płynące od niego słowa, bez wątpienia przeznaczone dla niej, z trudem łapiąc oddech w piersi, czuła iż jest blisko omdlenia.
To, co powiesz, niczego nie zmieni. - Może zmieni pana myślenie. - Prawdę mówiąc. w ogóle o tym nie myślę. może jestem trochę ciekaw – przyznał szczerze. – To wszystko. - Dlatego właśnie powinien pan wiedzieć. Przynajmniej zmieni tyle, że nie będzie pan już ciekaw, bo będzie pan wiedział. Wysunęła rękę z jego dłoni. Ten gest, ton i te słowa wydały mu się podbarwione ironią. - Tak, miałam zamiar zostać prostytutką, gdy tam szłam. Nawet sobie myślałam, że jeśli ktoś taki, jak na przykład pan, będzie się tym gorszył, to trudno. Zarabiać sprzątaniem, jak robiłam w szkole, nie udałoby mi się; studia medyczne są zbyt czasochłonne. Wolę tak zarabiać, niż nie zostać lekarzem, myślałam. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że mogę nie zostać lekarzem, że tak się może stać. One, te dziewczyny, wyrzuciły mnie ze swego terenu. Zorientowały się bardzo szybko, po co przyszłam. Nie zostałam prostytutką tylko przez przypadek. Zamilkła na chwilę. Gdy znów zaczęła mówić, ton głosu miała łagodniejszy. - Nie wiem, czy zrobiłabym tak jeszcze raz, ale wtedy zrobiłam i to się liczy. To właśnie chciałam panu powiedzieć. Potem spotkałam Poradnego. Ale to też była prostytucja. Płacił mi tyle, że szybko uzbierałam na pokrycie kolejnego semestru. Milczał. Mówi, jak prokurator, pomyślał. Zimno, ostro, bez cienia współczucia, jakby o kimś obcym, nie o osobie. Oryginalny sposób spowiedzi.
Tomik poetycki "Z wiatrem" wydany w 2009 r przez RCAK Zielona Góra *** i znowu moja ręka unosi grzebień czuje szaleństwo liczeniem palców jest jeden a reszta nabiera znaczenia nie mów że życie jest walką to mnie boli boli mówienie przełykanie słów znowu zrobiłam wiele niepotrzebnych rzeczy i gdyby nie ja nikt by tego nie zauważył *** wiatr jest ważny zmusza oddech do przepływu bezruch przypomina liściom że kiedyś szum był im w głowie PRZEWROTNY WIATR dzisiaj jest wiatr zawraca mi w głowie dla istnienia gdzie indziej tak jak próg który chciałby przekonać krok że od wielkości cienia zależy twój kształt jak od grafiki drzew poruszanie gałęziami nie jest łatwo przewrócić wiatr nie twierdzę nawet że jest to możliwe *** nie wierzyłam dotąd że skóra może wyglądać jak pergamin nie ma w ciele nic bardziej interesującego niż palce wierzgają jak konie trzymane na uwięzi nie robią nic tylko biegają biegają biegają w zagrodzie kwadratu dłoni mają więcej energii niż pozostała część ręki którą pokrywa czas jakby nie miał nic ciekawego do roboty tylko zajmować się moją skórą a jednak zajął się bez mego przyzwolenia *** morze złożone z wody i kreski zmęczone tęsknym wzrokiem skruszałe brązy nieopodal i ktoś w oddali
Lubię budować swą rzeczywistość na wzór tego, co bezpowrotnie minęło - i często włóczę się jak cień bez potrzeby i bez celu, ponuro i smutno po petersburskich zaułkach i ulicach. I cóż to za wspomnienia! Przypomina mi się na przykład, że w tym właśnie miejscu akurat rok temu, aukrat o tej samej porze, o tej samej godzinie włóczyłem się, tak samo samotny, tak samo posępny jak teraz! I przypominam sobie, że i wtenczas marzenia były smutne, a choć i dawniej nie było lżej, zdaje mi się, że jednak jakoś lżej i łatwiej było żyć, że nie było tych, czarnych myśli, które się teraz do mnie przyczepiły, że nie było tych wyrzutów sumienia, wyrzutów mrocznych, ponurych które ani w dzień, ani w nocy nie dają mi teraz spokoju. I pytam sam siebie: "Gdzież twoje marzenia?" I kręcę głową, mówiąc: "Jak szybko upływają lata!" I znów pytam sam siebie: "Cóżeś zrobił ze swymi latami? Żyłeś czy nie? Spójrz - mówię do siebie - spójrz, jak na świecie zaczyna być chłodno. Napłyną jeszcze lata, a po nich nadejdzie ponura samotność, nadejdzie z kosturem ponura starość, a z nimi - smutek i troska. Zblaknie twój fantastyczny świat, zamrą, uwiędną twoje marzenia i osypią się jak żółte liście z drzew." O panno Nastusiu! Przecież smutno będzie pozostać samemu, zupełnie samemu, i nawet nie mieć czego żałować - niczego, zupełnie niczego. bo wszystko, co straciłem, było niczym, głupim, okrągłym zerem, było tylko marzeniem!
Wychodząc z ceglanego bloku, przypomniałam sobie, że nie nakarmiłam kotów, więc poprawiłam plecak na ramieniu i wróciłam się na czwarte piętro. Na górze wyjęłam pęczek kluczy z dżinsowych szortów i wybrałam ten pomalowany na różowo. Biedna Kawa i Wujek Mariusz, czekały na mnie tuż pod drzwiami. - O moje biedulki, myślałyście, że o was zapomniałam? – co było prawdą - Ależ skąd! Już wam nakładam – dodałam po chwili, a Kawa w odpowiedzi zamiauczała tak, jakby chciała mnie skarcić za pustą miskę. Obydwa koty poszły za mną do kuchni, a ja nasypując im karmy, skomentowałam: - Nie moja wina, że miska tak często jest pusta. Może po prostu wy za dużo jecie? – i zostawiłam je z tym pytaniem. Wyszłam czym prędzej z budynku i pokierowałam się w lewo. Spojrzałam szybko na zegarek, który pokazywał dziesiątą czterdzieści pięć. Miałam jeszcze piętnaście minut, więc spokojnym krokiem doszłam do skrzyżowania i zamiast iść prosto, skierowałam się w stronę parku. Miałam jeszcze dużo czasu. Usiadłam na pierwszej, wypatrzonej okiem ławce i zajęłam ją, rzucając niebieski plecak. Usiadłam i wyjęłam swoją wcześniej przyszykowaną, na przerwę w pracy, kanapkę. No cóż, zgłodniałam, wchodząc po tych schodach. „Kupię sobie coś przy okazji” – pomyślałam. Zjadłam w cieniu, a potem poszłam już właściwą drogą do niewielkiego spożywczego sklepu. Tak, to moja praca… Mały spożywczak
Był to czas, kiedy włóczyły się po lasach potwory i duchy z czerwonymi ślepiami. I maszkary z jęzorami zwisającymi nisko. I jak płomyki pochłaniały trawy, krzewy i większe drzewa.
Nie było już pięknej królewny ani cud-dziewczyny, która leżała w szklanej trumnie, a pilnowały jej krasnale, pieśni zaś śpiewały leśne ludki. Znikły z naszego świata baśnie czyste, pełne miłości, nostalgii i marzeń, zeszły ze sceny przedstawienia, w których główną rolę odgrywał szlachetny rycerz, broniący ubogich i karzący bogatych, usunęły się w cień cudowne lampy, światła i ognie pałacu, w którym panował dobry król i miał na wydaniu królewnę śliczną jak boski obrazek i wzdychającą w okrągłej wieży do kochanka, i umierającą z tęsknoty za rycerskim młodzieńcem, który miał ją wybawić od wielkich cierpień.
Uciekła w niepamięć nawet babcia i wilk ze strasznymi zębami. I gąska. I sierotka Marysia.
Znikła jasna strona świata. Zaginęły radosne pieśni i wesołe tańce. Przyszła pora ponurych wiedźm, strasznych zbójów grasujących pod naszymi oknami i omamów straszących dzieci. Wszystko nagle na naszych oczach wyrosło. I wciąż olbrzymiało. Nabierało straszliwego, apokaliptycznego wyglądu. Miało stalowe oczy i żelazne ostre pazury. I my gwałtownie dorastaliśmy, mając malutkie serca i duże oczy wyobraźni.
Kłębiły się mnożyły majaki. Porażały monstra i czarne potwory z wyłupiastymi przekrwionymi oczami. W lasach zamieszkały widna z osmalonymi twarzami i dzikie upiory.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl