“– Miałeś rację. Strach w mieście jest zupełnie inny – szepnęła, wypatrując czegoś miedzy zaroślami.
Nie czegoś, a kogoś, zorientowałem się po chwili, gdy również spostrzegłem tego człowieka. Wysoki, na ciemno ubrany, zmierzał w przeciwną niż my stronę. Zamiast jednak skorzystać z wybrukowanej drogi, kluczył równoległą, zakrzaczoną dróżką, niosąc lub raczej ciągnąc po ziemi coś na kształt ogromnej walizki.
– To jest dziad, co zabiera dzieci do torby – powiedziałem, ale Meli nie było do śmiechu.
– Jezu, patrzy się na nas! – ze strachu wpiła mi się w ramię.”