Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "szkole i eden", znaleziono 3

Marianne ogarnęło poczucie, że jej prawdziwe życie rozgrywa się gdzieś bardzo daleko, bez jej udziału, i nie miała pojęcia, czy się kiedykolwiek dowie, gdzie ono jest i czy stanie się jego częścią. To uczucie nachodziło ją często w szkole, aczkolwiek nie towarzyszyły mu żadne konkretne obrazy, które by podpowiadały, jak owo prawdziwe życie miałoby wyglądać ani jak miałaby się w nim czuć. Wiedziała jedno: gdy się zacznie, nie będzie musiała go sobie wyobrażać.
Wszystkiego, co naprawdę trzeba wiedzieć o tym, jak żyć, co robić i jak postępować, nauczyłem się w przedszkolu. Mądrość nie znajdowała się na szczycie wiedzy zdobytej w szkole średniej, ale w piaskownicy niedzielnej szkółki. Tam się nauczyłem, że trzeba: dzielić wszystko, postępować uczciwie, nie bić innych, odkładać na miejsce każdą znalezioną rzecz, sprzątać po sobie, nie brać nic, co do mnie nie należy, powiedzieć "przepraszam", jeśli się kogoś uraziło, myć ręce przed jedzeniem, spuszczać wodę, jeść ciepłe bułeczki i popijać zimnym mlekiem, prowadzić zrównoważone życie, trochę się uczyć i trochę myśleć, malować i rysować, i śpiewać, i tańczyć, i bawić się, i codziennie trochę popracować, po południu zdrzemnąć się. A kiedy wyjdziesz z domu, uważaj na ruch, trzymaj ręce i kij przy sobie. Zwracaj uwagę, jak cudowne jest wszystko, co ciebie otacza Zapamiętaj też to ważne słowo, jedno z pierwszych, jakiego się nauczyłeś: PATRZ. Wszystko to, co trzeba wiedzieć, gdzieś istnieje. Niepodważalne reguły i miłość, i troska o higienę. Ekologia i polityka, i równość wszystkich, i zdrowe życie.
Jeśli chodzi o pranie, to mam jeszcze jedno wspomnienie. Myślę o siostrach zakonnych, które przyjeżdżały do nas po brudne rzeczy przełożonych i prały je w swojej pralni. Patrzyłem na nie przez okno, jak co sobota taszczą do furgonetki wielkie toboły z prześcieradeł. Było mi ich zwyczajnie żal. My też nie mieliśmy słodkiego życia, ale po sześciu latach zostawaliśmy księżmi i właściwie do końca życia żyliśmy jak pączek w maśle, mając zapewniony wikt, opierunek, sprzątanie i masę wolnego czasu. Wystarczyło raz albo dwa razy w niedzielę odprawić mszę, wygłosić kazanie, odbębnić swoje w konfesjonale, odsiedzieć raz w tygodniu pół godzinki w kancelarii parafialnej… i luzik. Może do tego parę godzin lekcji religii w szkole, ale za państwową kasę, którą ksiądz dostawał na swoje prywatne konto. A one? Przez całe życie żyły w klasztorze w rygorze większym od naszego. Dużo się modliły i ciężko pracowały. Idzie do zakonu taka dziewczyna, która mogłaby przeżyć ciekawe i szczęśliwe życie, zaślubia Chrystusa, a zostaje służącą, niemalże niewolnicą, która pierze gacie księdzu, gotuje mu i sprząta po nim. I w katolicyzmie jest jawnie człowiekiem niższego rzędu, bo przecież nie ma prawa zostać osobą duchowną. Prawie jak w islamie. Prawie. Pod względem religijnym różnica jest nieduża.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl