Błękitny kwiat, Led Zeppelin i podróż na Mazury – wywiad z Wojciechem Chmielewskim

Autor: dominika.nawidelcu ·6 minut
2021-09-22 5 komentarzy 20 Polubień
Błękitny kwiat, Led Zeppelin i podróż na Mazury – wywiad z Wojciechem Chmielewskim

Wojciech Chmielewski, pisarz z ambicjami do tworzenia literatury pięknej. Autor powieści, opowiadań, esejów i recenzji. Twórca słuchowisk dla Teatru Polskiego Radia. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Odrze”, „Borussii”, „Wyspie”, „Dialogu”, „Arcanach”, „Nowych Książkach”, „W drodze”, „Czterdzieści i Cztery”.


Jest Pan z wykształcenia dziennikarzem i historykiem. To jest połączenie wręcz idealne dla pisarza. Jak wykształcenie wpłynęło na Pana warsztat literacki?

Trudno mi powiedzieć, bo studia skończyłem na początku lat 90. ubiegłego wieku, a jako prozaik zadebiutowałem dziesięć lat później, w 2003 roku. Ponieważ studiowałem w czasach tzw. transformacji ustrojowej, która była dla mnie raczej wielkim rozczarowaniem, bo widziałem, jak byli towarzysze z PZPR wcale nie oddali tego, co ukradli, tylko kradną dalej, a nowa władza patrzy na to bezradnie, to muszę stwierdzić, że klimat tamtych czasów na pewno mnie ukształtował. Coś z tamtych lat jest w moim pisaniu. Może nastrój? Może spojrzenie na rzeczywistość, zawsze podszyte niepewnością i zwątpieniem? Z przytłumioną, ale jednak wciąż obecną nadzieją? Nie wiem do końca, ale tak mi się wydaje.

Publikuje Pan również w wielu cenionych pismach. Co Pan woli, pisanie książek, czy publicystyki?

Nie uważam się za publicystę. Moja obecność w prasie czy periodykach to raczej książkowe recenzje i opowiadania, które staram się drukować wcześniej, a potem dopiero włączać je do książek. Taki kontakt z czytelnikami jest dla mnie bardzo ważny, bo prawdziwe pisanie jest przecież wtedy, gdy autor znajduje wrażliwego odbiorcę. Wtedy jest szansa na wytworzenie się szczególnego porozumienia. Sam jestem czytelnikiem i zawsze czekam na nowe utwory moich ulubionych pisarzy, czy to w książkach czy w pismach literackich, czy w internecie.

Jest Pan też twórcą słuchowisk dla Teatru Polskiego Radia. Jak wspomina Pan to doświadczenie?

Wspominam z nostalgią moje pierwsze słuchowisko „Kochankowie z Warszawy” z 2008 roku w reżyserii Waldemara Modestowicza. Mówiło o dziewczynie i chłopaku, którzy byli w sobie zakochani, ale nic się nie ułożyło. Ona wyjechała do Stanów, po latach spotykają się, a dziewczyna opowiada swemu byłemu ukochanemu o koncercie Genesis w Madison Square Garden, bo oboje byli fanami tego zespołu. Miłość, choć niespełniona, i dobra muzyka. Kilka lat temu Marek Ławrynowicz, znakomity pisarz i mój przyjaciel, zaprosił mnie do zespołu autorskiego słuchowiska „W Jezioranach”. Pisanie cyklicznego słuchowiska jest bardzo ciekawe, bo można zżyć się z bohaterami i towarzyszyć im, jednocześnie kreując ich losy.

Pana książki poruszają wiele ważkich, życiowych tematów, problemów, o których niewiele się mówi. W „Kawie u Doroty” najbardziej zainteresowała mnie kreacja bohatera, artysty, który od wielu lat nic nie stworzył, ale zawsze ma gotowe wytłumaczenie. A to rodzina, a to obowiązki, a to życie. Żeby zrozumieć swoją niemoc musi spojrzeć w głąb siebie. Nie jest to bardzo popularny temat. Co zainspirowało Pana do poruszania w swoich powieściach takich zagadnień?

Przede wszystkim inspiracją jest dla mnie codzienność, zwyczajne życie, które toczy się z dnia na dzień. Uważam, że najciekawsze historie są tuż obok, czasem za rogiem ulicy i nie trzeba silić się za wszelką cenę na wymyślanie czegoś bardzo oryginalnego, szokującego, modnego czy, co jeszcze gorsze – politycznie poprawnego. „Jedynie prawda jest ciekawa”, to zdanie Józefa Mackiewicza jest mi szczególnie bliskie. Wydaje mi się, że każdy autor powinien pisać prawdę i ta wartość powinna być mu najbliższa. Prawdę – to znaczy opisywać rozmaite historie przez pryzmat swojej wrażliwości i wyobraźni, kreując je w ten sposób, by zrozumieli go czytelnicy, ale zarazem będąc wierny swemu doświadczeniu, temu, co naprawdę przeżył, co go autentycznie poruszyło. A nie temu, co przeczytał w gazecie, w sieci czy obejrzał w telewizji. To ogromna różnica.

Kim są bohaterowie „Jeziora Dargin”?

„Jezioro Dargin” to historia przyjaźni dwóch na pozór bardzo różnych facetów. Pierwszy z nich to samotnik, warszawski dziennikarz radiowy, zakochany w niemieckiej romantycznej poezji. W zasadzie dziwak, żyjący w wieży z kości słoniowej i kręgu swych urojeń. Drugi, przeciwnie, to przedstawiciel klasy średniej, któremu do pewnego momentu świetnie się powodzi. W wyniku splotu rozmaitych okoliczności sprawy wymykają mu się jednak z rąk i staje u bram Hadesu. Jednak tych dwóch ludzi coś łączy, nie mogą bez siebie żyć, kontaktują się i spotykają, choć na pozór wydawałoby się, że to niemożliwe. Romantycy uważali, że przyjaźń jest uczuciem przewyższającym nawet miłość i może tak jest, kto wie. Chciałem napisać książkę o końcu przyjaźni i o tym, co jest poza nią. Czy w śmierci bliskiej osoby może być nadzieja na lepsze? Na nowy start tu i teraz? A może śmierć zawsze i niezależnie od czasów jest pozbawiona sensu? Zainteresowanych odsyłam do fabuły…



W książce jest sporo odniesień do muzyki, zarówno rockowej, jak i jazzowej, czy klasycznej. Czy to, czego słuchają bohaterowie, jest odzwierciedleniem Pana gustów muzycznych?

Niekoniecznie. Moi bohaterowie słuchają różnej muzyki, jeden z nich, ten, który znajduje się nad jeziorem, gustuje raczej w muzyce poważnej i jazzie, natomiast jego przyjaciel słucha starego rocka i bluesa. Dlaczego? Trudno mi powiedzieć, kiedy wyobrażałem sobie ich obu, a był to długotrwały proces, to pewnie włączył mi się w głowie soundtrack i tak mi właśnie wyszło. Działałem intuicyjnie, w czym zapewne podświadomie pomógł mi Led Zeppelin, jeden z moich ulubionych zespołów. W jednym z wywiadów muzycy przyznali, że nie mają gotowych kawałków, kiedy przychodzą na próbę. Improwizują i w końcu im wychodzi. Ja też improwizowałem.

Czy Warszawa i Mazury – dwa miejsca opisywane w powieści „Jezioro Dargin” – to metafora rzeczywistości i tęsknoty za dobrym, satysfakcjonującym życiem, a jednocześnie iluzja prostej recepty na szczęście, którą wielu z nas próbuje realizować?

Warszawa to miasto, w którym toczy się znaczna część akcji, powraca w reminiscencjach snutych przez bohatera przebywającego nad jeziorem Dargin. Jest rzeczywiste do bólu, co widać zwłaszcza w karczmie, spelunie, która stała się swoistym azylem dla jednego z bohaterów. Jego sposobem na życie. Spotyka tam wiele indywiduów, najczęściej są to osoby poranione przez życie lub duchowo okaleczone przez komunizm, któremu wiernie służyli – byli milicjanci, esbecy, trepy. Snute przez nich opowieści są kontrastem do opisów mazurskiej przyrody, wśród której przebywa drugi z bohaterów, majestatycznej, czystej i odwiecznej. Zależało mi, żeby tę warszawską w istocie historię, pełną brutalności, choroby i brudu, przenieść do czystszego świata, takiego, który niesie nadzieję na lepsze. Tak samo, jak – w mym zamierzeniu – cała ta książka.

Również okładki Pana książek są niesztampowe. Czy brał Pan udział w ich tworzeniu?

Zupełnie. Nie mam takich kompetencji. Autorką okładki „Jeziora Dargin” jest znakomita graficzka Agnieszka Cieślikowska z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Myślę, że oddała istotę treści, która mieści się pod okładką. A widnieje na niej błękitny kwiat – to figura z poezji niemieckiego romantyka Novalisa, którego czytaniu oddaje się bohater powieści. Co oznacza błękitny kwiat? To symbol niespełnienia, tak jak niespełnione jest życie mojego bohatera odpoczywającego po trudach życia nad jeziorem Dargin. Kwiat musi zwiędnąć, by zaczęło się coś nowego, może wreszcie coś prawdziwego, autentycznego. Błękitny kwiat jest umieszczony w miejskim pejzażu, na tle blokowiska, a to oznacza, że idealny świat po prostu nie istnieje.

Czy pracuje Pan nad kolejną książką?

Niestety obecnie przeżywamy zalew czegoś, co węgierski pisarz Sándor Márai, słusznie nazwał „pseudoliteraturą”. Wystarczy wejść do dowolnej księgarni i zacząć przeglądać tzw. bestsellery: sensacja, kryminał, powieści historyczne pisane na zamówienie wydawców, wyznania osób wychodzących z nałogów, pornografia, powieści „o szczęściu” dla kobiet. Rozumiem, że są to wszystko sposoby na zarobienie pieniędzy i skoro czytelnicy dają się oszukiwać wydawcom czy macherom od promocji, że mają do czynienia z „wydarzeniem literackim”, to nie jest to moja sprawa. Chciałbym tylko nieśmiało zaznaczyć, że to wszystko nie ma nic wspólnego z literaturą piękną, która zawsze miała ambicje odpowiadania na pytania podstawowe: skąd i kim jesteśmy?, dokąd podążamy?, co to jest dobro i zło? Chciałbym w przyszłości wydać tom opowiadań, które będą niewielką próbą dotknięcia odpowiedzi na te właśnie pytania. Czy mi się uda? Tego jeszcze nie wiem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Dominika Róg-Górecka


× 20 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@Mackowy
@Mackowy · około 3 lata temu
Niestety obecnie przeżywamy zalew czegoś, co węgierski pisarz Sándor Márai, słusznie nazwał „pseudoliteraturą”.Wystarczy wejść do dowolnej księgarni i zacząć przeglądać tzw. bestsellery: sensacja, kryminał, powieści historyczne pisane na zamówienie wydawców, wyznania osób wychodzących z nałogów, pornografia, powieści „o szczęściu” dla kobiet.
Mocne słowa jak pisarza, dające nadzieję na dobrą literaturę, dodaję do do listy "jezioro".
× 10
@dominika.nawidelcu
@dominika.nawidelcu · około 3 lata temu
Gdzieś Ty był? Tyle Cię nie widziałam! :)
× 2
@Mackowy
@Mackowy · około 3 lata temu
Ano, miałem długi urlop i trochę zawirowań zawodowych, ale spokojnie, już wznawiam marudzenie w komentarzach :)
× 8
@jatymyoni
@jatymyoni · około 3 lata temu
Interesujący wywiad i podzielam jego opinie na temat dzisiejszych bestsellerów w księgarniach. Zachęcił mnie do poszukania i przeczytania jego książek.
× 5
@viki_zm
@viki_zm · około 3 lata temu
Bardzo ciekawy wywiad! Nie czytałam jeszcze żadnej z książek tego autora, ale słyszałam wiele dobrych opinii, więc prędzej czy później jakaś z nich stanie na mojej półce. :)
× 3
@LiterAnka
@LiterAnka · około 3 lata temu
Starałam się o tę książkę, już od jakiegoś czasu patrzę na nią chciwie.
× 3
@oliwa
@oliwa · około 3 lata temu
Ciekawy wywiad, jednakowoż, "węgierski pisarz Sándor Márai" nie potępiał w czambuł literatury popularnej, jak zdaje się sugerować p. Chmielewski, a raczej tę udającą ambitną. Na dowód cytat z "Dziennika": "Szczery kryminał, uczciwy romans nigdy literaturze nie szkodziły: czytelnik wiedział, co czytał. Ale paraliteratura dusi literaturę, ponieważ oszałamia czytelnika, który nawet nie podejrzewa, że to, co czyta, to nie literatura, lecz syntetyczna namiastka".