Kurczę, mam same piękne wspomnienia związane z bibliotekami. :) To będzie długi wpis, więc przygotujcie sobie herbatę!
Jako dziecko chodziłam tylko do biblioteki szkolnej. A że odwiedzałam ją bardzo często i pani bibliotekarka pozwalała mi czytać to, na co mam ochotę (to znaczy, na przykład, wcale nie mówiła, że ,,Makbet'' Szekspira będzie dla mnie za trudny czy coś). Dostąpiłam w pewnym momencie nawet zaszczytu samodzielnego wypożyczania książek. Inni musieli czekać, aż im pani bibliotekarka książkę poda, a ja mogłam buszować w półkach do woli. :)
Potem, już w gimnazjum, ubłagałam (bo musicie wiedzieć, że moi rodzice są dość dziwni i zawsze bardzo im przeszkadzało to, że czytam, a nie że zajmuję się innymi rzeczami, którymi powinny się zajmować dziewczynki, na przykład sprzątaniem) rodziców, żeby zapisali mnie do biblioteki miejskiej. I tak oto otworzył się przede mną zupełnie nowy rozdział! Godziny spędzane w zaciszu biblioteki, wybieranie ciekawych książek do czytania i pierwsze spotkanie z kimś, kto nie był pewien czy mały Sympatyczny Kluseczek może czytać ,,Zieloną milę'' Kinga.
A było to tak: chodziłam i wypożyczałam sobie kolejne zeszyty (bo to było ultrastare zeszytowe wydanie) i pewnego dnia trafiłam na nową panią bibliotekarkę, która powiedziała, że ,,nie wie, czy może mi to wypożyczyć''.
Więc spytałam dlaczego. Na co ona odparła, że to ,,nie jest książka dla dzieci''. Kluseczek zaś odparł, że przeczytał już poprzednie części i chciałby przeczytać kolejną. Pani spojrzała na okładkę i zadała pytanie: ,,a rodzice wiedzą, co czytasz?'' Na co ja odparłam z szerokim uśmiechem ,,moich rodziców to nie obchodzi''. Pani bibliotekarka chyba wtedy zwątpiła, bo książkę wypożyczyłam i skończyłam czytać już bez żadnych przeszkód.
,,Zielona mila'' jest jedną z moich ulubionych książek Kinga. Jeśli jeszcze nie czytaliście, to zabierajcie się za nią poza kolejnością. ;)
W ogóle to z paniami bibliotekarkami z biblioteki miejskiej byłam na tak dobrej stopie, że kiedy nie było jeszcze proliba, to pozwalały mi wypożyczać książki ponad limitem, bo wiedziały, że szybko czytam i na pewno oddam je w terminie. ;)
Na studiach było już inaczej, bo to głównie chodziło się do Biblioteki Śląskiej albo bibliotek wydziałowych (CINIBy nienawidzę z całego serca), ale pamiętam, że kiedy samolot z prezydentem rozbił się w Smoleńsku akurat siedziałam w czytelni Śląskiej i kończyłam czytać ,,Ików, ludzi gór'' na antropologię (dobijająca lektura). Więc kiedy dostałam esemesa od siostry, że tragedia narodowa, to jej odpisałam tylko, żeby ,,nie robiła sobie ze mnie jaj'' i wyłączyłam telefon.
Mogłabym tak pisać jeszcze i pisać... :)