A.S. Sivar, autorka, której książki nie skąpią czytelnikom niebezpiecznych mężczyzn i płomiennych romansów. Prywatnie uwielbia aktywność fizyczną, a już szczególnie treningi siłowe. Zadebiuotwała pierwszym tomem serii „Konsorcjum”, którą zamknęła ostatnio trzecim tomem.
Gdyby miała Pani tylko dwoma słowami określić swój cykl „Konsorcjum” to byłyby by to...
Zdecydowanie: rollercoaster emocjonalny.
Romans mafijny już jakiś czas temu stał się bardzo popularnym odłamem literatury erotycznej. Pierwszy tom „Konsorcjum” to w zasadzie jego kwintesencja: niebezpieczny mężczyzna, płomienna miłość. Miałam wrażenie, że dopiero tom drugi i trzeci pozwoliły Pani rozwinąć skrzydła i odważniej podejść do tej historii. Czy mam rację? Czy tak miało być? A może historia sama „ożyła”?
To prawda, na rynku mamy obecnie bardzo dużo romansów o tle mafijnym. W przypadku pierwszego tomu Konsorcjum, jak Pani wspomniała mamy do czynienia z płomienną miłością, a w zasadzie z jej początkiem. Oczywiście, także pojawia się niebezpieczny bad boy (w końcu bez niego ciężko stworzyć wątek mafijny, który burzy uporządkowany świat naszej książkowej bohaterki, a następnie… cóż, nie zdradzając zbyt wiele, zaczynają lecieć iskry.
Czy tom drugi i trzeci pozwoliły odważniej podejść do tematu? Myślę, że nie. Tutaj muszę dodać, że każda z części została bardzo skrupulatnie przemyślana. Nie było przypadków, czy dopisywania wątków, żeby połączyć z sensem zdarzenia, oraz aby każda z tajemnic została wyczerpująco objaśniona. Konsorcjum Tom 1 to w głównej mierze zapoznanie z bohaterami, wprowadzenie do ich świata, ich pierwsze wspólne potyczki, budowanie relacji, a przede wszystkim początek wzajemnego uczucia. Fakt, w części pierwszej nie znajdziemy zbyt wiele na temat tytułowego Konsorcjum, mamy jedynie niewielką wzmiankę dotyczącą samej organizacji, oraz tego, że Dominic ma sporo tajemnic, a jego życie wcale nie jest wieczną imprezą, jak zdaje się wszystkim na około. Dopiero tom drugi odkrywa przed czytelnikiem rodzaj działalności tytułowego Konsorcjum - jego sposób funkcjonowania, strukturę, oraz pełnione role w organizacji. Z jednym z pewnością się zgodzę, część trzecia zdecydowanie ożyła. To w niej fabuła mknie najszybciej. Na każdej stronie pojawia się nowa intryga, kolejne tajemnice wychodzą na świtało dzienne, a dotychczas spokojny świat Nadii i Dominica ponownie zostaje wystawiony na próbę za sprawą pewnej podstępnej osoby. Główną koncepcją finału serii było zapewnienie czytelnikowi pełnej gamy emocji, od wzburzenia, przez śmiech, kończąc na wzruszeniu. Każda kartka miała sprawić, aby czytelnik wczuł się w sytuację bohaterów, razem z nimi przeżywał wszelkie wzloty i upadki, a przy tym przebierał nogami w oczekiwaniu na to, co wydarzy się dalej. Więc jeżeli choć po części udało mi się oderwać kogoś od rzeczywistości i wciągnąć do świata Konsorcjum, to moje zadanie jako autora zostało w pełni wykonane.
Czym „Konsorcjum” wyróżnia się na tle innych książek z gatunku romansów erotycznych?
Nie jestem w stu procentach przekonana czy, aby na pewno Konsorcjum wyróżnia się na tle innych książek tego gatunku, bo oczywiście nie mnie to oceniać. Jednak, gdybym miała postawić na jeden wariant, myślę, że byłaby to cała struktura organizacji wraz z więziami rodzinnymi. Przeczytałam już wiele romansów i erotyków (oczywiście, chyba nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jeżeli wtrącę, że to moje ulubione gatunki literackie i po nie sięgam najczęściej), ale nie spotkałam się nawet ze zbliżonym powiązaniem, jak te między Nadią, Dominikiem i Iwanem. Oczywiście nikt, nie jest nieomylny i jeżeli ktokolwiek zna podobną historię do tej z Konsorcjum, chętnie się o tym dowiem i z przyjemnością sięgnę po lekturę.
Czy tworząc organizację, Konsorcjum, czerpała Pani inspirację z istniejących struktur przestępczych? A może filmowych?
Nie, organizacja Konsorcjum to czysta fikcja literacka. Przy tworzeniu jej struktur nie inspirowałam się żadnym z filmów, czy powszechnie dostępną literaturą na temat działania świata przestępczego.
Tom pierwszy i drugi to niezłe cegiełki. Każda z tych części ma ponad 500 stron. Trzecia „tylko” ok. 350. Z czego wynika ta różnica?
Już tłumaczę. Zanim zasiadłam do pisania ostatniej części, kolokwialnie mówiąc „zacisnęłam zęby” i przebrnęłam przez wszystkie komentarze dotyczące poprzednich tomów. Zapisałam wszelkie negatywne odczucia czytelników, fragmenty, które nudziły, a wręcz męczyły, i wspólną cechą okazały się być zbyć długie opisy oraz rozmyślenia głównej bohaterki. Oczywiście wzięłam do serca wspomniane sugestie i wychodząc naprzeciw oczekiwaniom molików książkowych, przy ostatniej części pozbyłam się tychże elementów. Stąd Konsorcjum Tom 3 liczy zaledwie trzysta pięćdziesiąt trzy strony.
Główny bohater, mówiąc delikatnie, nie jest księciem z bajki. Zwłaszcza w pierwszym tomie potrafił pokazać swoje mroczne oblicze. Czy tak wygląda współczesny bad boy? Czy tego teraz pragną kobiety?
Zgadzam się w pełni ze stwierdzeniem, że główny bohater ani trochę nie jest księciem z bajki. Dominic Alexandrow jest arogancki, wybuchowy i za wszelką cenę musi dostać to, czego chce. Jednak w tej roli nie wyobrażam sobie mniej charakternego bohatera, a już tym bardziej „ciepłej kluchy” zarządzającej całym zrzeszeniem. To po prostu się nie klei. Ale czy właśnie tak wygląda współczesny bad boy? Czy takiego mężczyzny pragniemy my kobiety? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania. Każda z nas jest inna i pragnie czegoś zupełnie innego. Niemniej jednak uważam, że w każdej kobiecie znajdzie się ta cząstka osobowości, która chciałaby okiełznać złego chłopca i sprawić, aby to właśnie na jej punkcie oszalał, żeby to właśnie poza nią nie widział świata. Oczywiście, prawda jest taka, że w życiu codziennym bardzo rzadko spotykamy się z ściśle książkowymi romansami, życie po prostu jest inne i więcej od nas wymaga niż książka od autora, stąd myślę, że wiele z nas - przedstawicielek płci pięknej, zwyczajnie lubi zagłębić się w owe historie, by na jakiś czas oderwać się od swoich spraw przyziemnych i razem z książkowymi bohaterkami w pierwszej kolejności popsioczyć na naszych złych chłopców, by następnie dać się im na nowo uwieść.
Czemu akurat literatura erotyczna? Czy myślała Pani o spróbowaniu swoich sił w ramach innego gatunku? Jakie są Pani literackie plany?
Romanse oraz literatura erotyczna zdecydowanie są mi najbliższe. Odkąd pamiętam, już jako nastolatka w pierwszej kolejności sięgałam właśnie po romanse oraz książki obyczajowe, w których choć pobocznie pojawiały się wątki miłosne. W momencie pojawienia się boom’u na Greya, a następnie zasypania rynku lawiną literatury erotycznej, przepadłam i co rusz w nowościach Empiku szukałam czegoś dla siebie. W sumie tak zostało po dziś dzień. Zwyczajnie można powiedzieć, że lubię ten gatunek, a co ważniejsze jako autor naprawdę dobrze się w nim czuję.
Co do planów literackich, obecnie pracuję już nad kolejną powieścią. Jeszcze sama nie wiem czy książka zostanie wydana w formie tzw. jednotomówki, czy może stanie się cyklem, ale mogę zdradzić jedno - na jakiś czas zostawiam mafię w spokoju i idę w nieco innym kierunku. A gatunek literacki? Oczywiście pozostaje ten sam. Jak pisze się erotyki? Czy intymne sceny to dla autora wyzwanie?
Obecnie pisanie erotyków jest dla mnie czymś zupełnie normalnym, moją drugą pracą, a przy tym świetną zabawą i chwilą na oderwanie się od rzeczywistości. Choć szczerze mówiąc moje początki w literaturze erotycznej nie były łatwe i kolorowe. Zresztą, czytelnicy, którzy są ze mną od początku wiedzą, że bardzo długo zwlekałam chociażby z ujawnieniem swojego wizerunku. Z perspektywy czasu wiem, że zwyczajnie bałam się osądów na temat pisania właśnie w tym gatunku. Dopiero po ponad dwóch latach dojrzałam do niektórych decyzji, w tym między innymi do pokazania się jako autor, przestałam brać pod „lupę” opinie osób z zewnątrz i w pełni zaczęłam czerpać radość z faktu, że książka która wyszła spod mojego pióra, może zafundować czytelnikowi aż taki wachlarz skrajnych odczuć.
Intymne sceny? To już żaden problem, po porostu część fabuły, ale bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą scenę erotyczną Konsorcjum Tom 1. To była dosłowna katorga, by przelać treść na ekran monitora. Mimo całości ułożonej w głowie, nie mogłam zmusić palców do wystukania słów na klawiaturze. To było dziwne, wręcz niezwykle krępujące. Mimo, że nikogo nie było w około, tylko ja i laptop, przez dłuższą chwilę nie mogłam wykrzesać z siebie odwagi, aby to zapisać. Jednak w końcu udało się, a kiedy zmusiłam się do przebrnięcia przez pierwszą scenę, okazało się, że wcale nie było tak strasznie, a co najważniejsze kolejne sceny szły już jak z płatka.
Czy trzeci tom „Konsorcjum” będzie ostatnim? W tej historii sporo się może jeszcze wydarzyć. Oczami wyobraźni widzę wiele możliwości dalszego rozwoju kariery zawodowej głównej bohaterki. Chętnie bym o tym przeczytała.
Oficjalnie tom trzeci jest ostatnią częścią trylogii. Co prawda, zostawiłam jeszcze wiele otwartych „furtek”, a co ważniejsze zakończyłam historię w nieco innym sposób niż pierwotnie zamierzałam, jednak to przez fakt, że w samej powieści i tak pojawiło się już wystarczająco sporo złego. Co do kolejnego tomu, nie chciałabym robić złudnych nadziei, ponieważ sama nie jestem przekonana, czy kolejny tom nie byłby już ciągnięciem historii na siłę. Na ten moment jestem z niej w pełni zadowolona, ujęłam to, co zamierzałam, a co do kolejnej części nie mówię definitywnie nie, ani tak. Za jakiś czas zobaczymy, a jak na razie skupiam się na pisaniu nowej powieści.
Wyroiło się ostatnimi czasy tego towaru do porzygu. Jeśli jakakolwiek pisaczka cierpi na pragnienie, by zaistnieć literacko - tworzy romans mafijny właśnie. Zalega to wątpliwej jakości dobro na półkach wszędzie, a co jedno to gorsze. Wydawnictwa NieZwykłe czy WasPos przekopują najgłębsze otchłanie WattPada, by wywlec stamtąd jakiś kolejny "mafijny romans" - jeszcze bardziej infantylny i niedorzeczny. Grunt, by były "momenty" i safanduła w roli gangstera. Nie jestem odosobniona w opinii, że lwia część z tak maniacko popularyzowanych "mafijnych" romansów w owych głębinach powinna pozostać. Raz, że pisane są pod każdym względem fatalnie, gdzie "denny" i "chałowaty" to komplement. Styl autorki i fabuła w tej klasie literatury ustępowej sprowadza się do: "To jest Ala. A to jest groźny mafiozo Adam. Ala trzyma Adama za kutasa". Takim tekstem może się jarać smarkata gęś w gimnazjum, lecz wystarczy jedna trzeźwa szara komórka, by książka okazała się rzezią dla mózgu. Dwa: Gros z przemycanych treści to nie erotyk, nawet nie romans a zapętlone w scenki porno BDSM jakieś chore, toksyczne coś, gdzie kobieta najczęściej jest przedmiotem, trofeum, by nie powiedzieć: ajmerem na ejakulaty. Jak na teraz czytałam aż jeden romans mafijny, który mogę nazwać dobrym: "Honor Prizzich" Richarda Condona. Li i jedynie.
Mimo, że mentalnie nie wyrosłam z podstawówki i nadal kręcą mnie bajki dla dużych dziewczynek, romanse "mafijne" są ponad moje siły. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że kilka razy próbowałam taki mafijny romans przeczytać, niestety ich toksyczność oraz stopień natężenia irracjonalnych bredni mnie przerasta.
Otóż właśnie intryguje mnie ta prawidłowość, że nie ma romansu, erotyku, który jest, uwaga "realistyczny". Np. jakiś romans w biurze. Ktoś kogoś poznał w autobusie. W księgarni (!), nawet w internecie. Zwykłych ludzi jakieś życie. Może nawet niezwykłych, może i aktorów, prezenterów telewizyjnych. Nie wiem, cokolwiek. Natomiast wysyp jest raz, że mafii, dwa że jakichś bogatych, niemalże przemocowych gości. Te same panie, co tak ochoczo malują prognozę pogody na czole, zaczytują się potem w "Massimo mnie tłucze jak w worek wbrew mojej woli, ale w sumie sama chiałam, jest taki męski, oh, oh". I z czego to wynika? Jakaś fantazja o gwałcie? O seksie brutalnym, zwierzęcym, bolesnym bez czułości czy nie wiem? Z czego to się bierze? Popularność tego typu produktów czytelniczych? Być może nie z "rape-fantasy", a właśnie z braku znormalizowanych, bliższych ludowi historii? Osobliwe.
E tam nie ma. Są :) "Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę" Pani zakochała się w mężczyźnie, którego spotkała w pracy. A, że zajmowała się sprawdzaniem biletów w pociągu, to w pociągu :D Takich miłości z pracy było swojego czasu sporo, może się znudziły.
Moja filozofia w tym względzie jest następująca: Całą tą przemocową, skrajnie uprzedmiotawiającą kobiety "literaturę" tworzą młode, bardzo młode, kobiety, nad którymi przez całe ich życie ktoś rozpinał bezpieczny parasol. Nie mają wyobrażenia, jak to naprawdę jest dostać gonga w ślip lub na odlew w zęby, tudzież: kopa w żebra. Żadna nie sikała po nogach ze strachu i nie wchodziła w ściany, bo mąż/facet/chłop wrócił do domu i nóż-widelec coś mu się nie spodoba. Zaczytują się w książkach typu "łobuz kocha bardziej" i one też by chciały bogatego, "zwierzęcego" samca alfa, który no... Przypomnę jeszcze fragment wywiadu, którego kiedyś udzieliła Lipińska. Powiedziała zaś ona co następuje: "Każda kobieta choć raz w życiu chce być zgwałcona, bo chce być zdominowana". Jakoś tak. Ze szczerego serca życzyłam wówczas Lipińskiej by i ją ktoś w ten sposób zdominował. Jestem ciekawa jej reakcji. Według niej gwałt to bardzo fajna forma seksu. Możesz to sobie wyobrazić? Ja nie. Drugą stroną medalu są niewątpliwe "hity" gatunku. Zobacz, jaką popularnością cieszą się kolejne odsłony Greya, ile mają kalek i naśladownictw. To samo z Lipińską. To też kwestia mody: Byli już sportowcy, byli biznesmeni różnego szczebla. Teraz nastała moda na mafię. Ale w tłumie trzeba się czymś wyróżnić. Więc jest co raz bardziej ostro i hardkorowo. A co sprzedaje się najlepiej? Przemoc i seks. W tej kolejności. Ale, tak jak mówiłam: wystarczy, że jedna z drugą choć raz dostanie w ryj, albo mężczyzna/kilku mężczyzn wymusi na niej ten "fajny seks"... Myślę, że szybko zmieniłyby wtedy zdanie.
Są rzeczy, które się tylko ogląda/czyta, a nie testuje :D Sama mam słabość do wszystkich scen z walkami mieczem, ale jednak osobiście wolałabym nie. Trochę nawet ćwiczyłam. to ani tak nie wygląda, ani "na serio". w towarzystwie ryzyka utraty życia, czy okaleczenia siebie lub przeciwnika, testować bym tego nie chciała.
przemoc i seks też można napisać fajnie. A nie "nie znam się i w życiu nie widziałam, to napiszę!"
Im bardziej się zastanawiam, gdy chodzi o nasze rodzime pisaczki wygląda to tak: Spójrz, jaki motyw jest obecnie na topie. Stwórz własną kopię Edwarda Cullena, Christiana Greya, Massimo T. Ważne: Ma być skrzywiony psychicznie, super przystojny, obrzydliwie bogaty i z korzeniem jak dąb. Napisz scenariusz filmu przyrodniczego. Obsadź wtórnik w roli głównej. Daj mu za partnerkę seksowną dziunię z parciem na szmatę do podłogi. Dodaj jakiś przejaw uczucia. Dla pewności kilka razy podkreśl, że twój bohater jest "kimś" w strukturach zorganizowanej grupy przestępczej. Researchem czy jakimś przygotowaniem się nie przejmuj. W tego typu produkcjach dialogi i tak są do dupy. Nazwij całość romansem mafijnym i voila! Pławisz się w chwale pisacza erotyków. Można? Można.
Był moment, że czytałam tylko romanse bądź erotyki, to fajna literatura, lekka, odmóżdżająca, w sam raz na relaks. Natomiast zmęczyły mnie te męskie silne i wybuchowe postacie. Bo zawsze jest to podobny schemat, który jakby nie patrzeć powiela się. W 50 twarzach Greya gość silny, dominujący, w Płomieniu Crossa niemal identycznie. W naszym rodzimym bagienku Lipińskiej również silny, bardzo męski i niebezpieczny- choć tego akurat nie czytałam, znam z recenzji i opinii. Czy ten główny bohater mógłby dla odmiany być czasem odrobinę wrażliwy, bądź tylko ciutkę bardziej ludzki? Czy mógłby być taki przeciętny, taki zwykły? Chyba nie, bo wtedy wyobraźnią już tak nie trybi... Szkoda, może ktoś jeszcze podejmie się próby stworzenia romansu czy erotyku, bardziej "przyziemnego".
× 12
Komentarze (1)
@Aleksandra_Kirwiel · ponad 3 lata temu
Dokładnie. Nis rozumiem, dlaczego kobiety tworza książki gdzie sa wiecznie zdominowane. A gdyby tak odwrócić role 🤔
Pisać każdy może...a niektóry nawet musi, (zmusza się?) bo się udusi, niestety.@Jagrys ma rację " Wyroiło się ostatnimi czasy tego towaru do porzygu", niektóre zaś kobiety potrzebują "takiej (aż mi palce nie chcą na klawiaturce napisać) literatury", by poczuć się "prawdziwymi kobietami" , nic tylko współczuć...
× 8
Komentarze (2)
@Patriseria · ponad 3 lata temu
NAjbardziej chyba boli, że to nawet nie jest dobrze napisane. Widać jak mamy zidiociałe społeczeństwo.
Wywiad dla miłośników takiej literatury ciekawy. Romanse i literatura erotyczna to nie moja bajka, nudzi mnie taki rodzaj literatury, oprócz tego nie znoszę literatury odmóżdżającej.
× 7
@Patriseria · ponad 3 lata temu
Może niech ta pani się już nie zmusza i nie pisze :)
Ale jest to specyficzna grupa czytelnicza. "Psycho-fanki". Ja osobiście jestem przerażona. Niedawno na swoim fanpage'u bodajże Maciejczuk zamieściła radosne info, że jej książki mają zostać wydane za granicą. Zdarzyło mi się poznać tfu-rczość talencia ("Zakładniczka mafii"). Zgroza to eufemizm. Z kolei niejakiej Mroczkowskiej" środowiska feministyczne i broniące praw kobiet blokowały wydanie książki "Zła domina" jako wynaturzonej i krańcowo szkodliwej. Skarpa Warszawska odrzuciła tytuł. WasPos... WasPos wyrobiło sobie opinię wydawnictwa, które przyjmie na siebie każdy rodzaj gówna. Jak wyraził się ktoś w dyskusji pod jedną z tego typu książek: To literatura dla osób głęboko skrzywdzonych psychicznie, odnajdujących swoją wartość we własnej degradacji i upodleniu. Już samo to prosi się o długi pobyt w ośrodku zamkniętym. Poziom IQ tychże pozostaje kwestią otwartą.
Po wywaleniu przemyśleń głównej bohaterki i opisów, z 500 stron zrobiło się 350. Czyli przemyślenia i opisy zajmowały około 150 stron. I czytelnicy się zbuntowali, bo po co ona ma myśleć, czy ona jest filozof? Nie od tego jest w książce. Podoba mi się. I chyba nie jestem kobietą, bo badboye nudzą mnie niesłychanie.