Ten tekst powstał z myślą o osobach, które chciałyby zacząć czytać fantastykę, ale nie wiedzą, jak się za to zabrać. Mam nadzieję, że artykuł spodoba się też tym, którzy kiedyś „odbili się” od czegoś słabego, co nie do końca odpowiadało ich gustom. Naprawdę warto dać fantastyce jeszcze jedną szansę! Z kolei jej prawdziwi miłośnicy będą mieli szansę, żeby poczytać o swoim ulubionym gatunku, a potem w komentarzu dodać własne zdanie.
Nie. Moim celem jest omówienie najważniejszych podgatunków w przystępny sposób oraz dodanie całkowicie osobistego i subiektywnego komentarza. A że wiem, o czym mówię, to na początku swojej przygody z fantastyką możecie mi w ciemno mi zaufać.
Jednak wadą tego podejścia jest to, że źródłem wszystkich tych rewelacji jestem… ja. Więc jeśli szukacie czegoś do zacytowania w pracach naukowych – to szukajcie dalej :) W innym przypadku serdecznie zapraszam do czytania.
Fantastyka jest gatunkiem niezwykle szerokim i niezwykle głębokim. Wbrew stereotypom, gatunek ten obejmuje powieści różnorodne nie tylko ze względu na sposób narracji, ale też treści, które niosą. Można więc czytać powieści detektywistyczne osadzone w fantastycznych światach, przeżywać nastoletnie romanse albo śledzić bezpardonową walkę o władzę i przywileje.
Niniejszy tekst ma pomóc czytelnikom znaleźć dokładnie to, czego poszukują. Uważam bowiem, że to właśnie różnica między oczekiwaniami a rzeczywistością jest głównym powodem, dla którego ludzie się od fantastyki „odbijają”. Większym nawet niż marna jakość części książek – te bowiem zdarzają się wszędzie. Plus jest taki, że na jeden z tych problemów mogę coś poradzić.
W tym miejscu czuje się w obowiązku poinformować o dwóch głównych zastrzeżeniach dotyczących tego tekstu.
Pierwsze dotyczy definicji, którymi się posługuje – ponieważ nie sposób wskazać jednoznacznych podziałów, wszystkie definicje, którymi się posługuję, powstały na podstawie tego, co znalazłem w Internecie, zmodyfikowałem i dopracowałem na podstawie moich osobistych doświadczeń.
Po drugie, książki, które wymieniam w części polecajkowej, są najbardziej jaskrawymi przedstawicielami swojego gatunku. Nie myślcie jednak, że da się je tak łatwo przypisać do jednego gatunku lub kategorii. Nie da się, robię to tylko dla większej przejrzystości tekstu. Ale nie zdziwcie się, jeżeli przeglądając różnego rodzaju listy najlepszych książek, traficie na ten sam tytuł w kilku lub nawet kilkunastu kategoriach.
Czytając, zauważycie też, że w tekście nie pojawiają się odniesienia do science-fiction. Wynika to z prostego faktu, że gatunek ten dzieli się jeszcze inaczej, i jest to temat na zupełnie osobny artykuł.
Skoro wstęp mamy już za sobą, zapraszam do lektury!
Cały ten przewodnik zacząć należy od klasyki lub, jak kto woli, kanonu książek fantasy. To właśnie wymienione tutaj pozycje dały podwaliny współczesnej fantastyce, często będąc pierwszymi znaczącymi dziełami w swoich nurtach.
To do czytelników należy ocena, czy kilkudziesięcioletnie książki przetrwały próbę czasu. Jednak wpływ Tolkiena, Howarda, Lewisa czy Sapkowskiego na współczesną fantastykę jest na tyle łatwo dostrzegalny, że nie sposób nie uznać ich za klasykę. Efektem tego są zarzuty o „zrzynkę”, które pojawiają się ze smutną regularnością.
Kto powinien przeczytać klasykę? Głównie osoby ciekawe „początków” oraz koneserzy. Ci, którzy chcą dowiedzieć się, od czego to wszystko się zaczęło, i zrozumieć, dlaczego te książki stały się fenomenami.
Komu odradzam? Ludziom, którym taka wiedza jest całkowicie zbędna. Fantastyka znacznie się od tego czasu rozwinęła. Podobnie jak ludzka wrażliwość.
Polecam przy tym wziąć poprawkę na czasy, w których powieści zostały napisane. W ramach ćwiczenia warto też zwrócić uwagę, jak często to właśnie klasyki ukształtowały nasz sposób postrzegania niektórych pojęć. Dość często zdarza się, że czytając książki, w których pojawiają się elfy czy krasnoludy, czytelnik widzie je w sposób przedstawiony przez Tolkiena (chyba że w powieści wyraźnie i jednoznacznie zaznaczono inaczej). To już o czymś świadczy!
Terry Pratchett powiedział kiedyś, lekko parafrazując, że Tolkien jest dla fantastyki tym, czym góra Fuji dla japońskich artystów. Czasami pojawia się całkiem blisko, czasem majaczy gdzieś na horyzoncie, a czasem nie widać jej w ogóle. To ostatnie oznacza, że autor albo podjął świadomą decyzję przeciw górze – co samo w sobie jest ciekawe – albo, zwyczajnie, stoi akurat na jej szczycie.
Nie będę streszczał Wam fabuły „Władcy Pierścieni” – tą znają (prawie) wszyscy. Chyba że podjęli świadomą decyzję, żeby unikać filmowych adaptacji przez ostatnie dekady.
Ważniejsze jest to, czemu to dzieło Tolkiena stało się kluczem do rozumienia fantastyki.
Po pierwsze – jest to książka dla dorosłych. Nie brzmi rewolucyjnie? Owszem! Obecnie fantastyka dla dorosłych jest czymś oczywistym, ale kiedy na rynku pojawiał się „Władca Pierścieni” sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Fantastyka traktowana była jako coś między bajką a legendą.
Wtedy pojawił się Tolkien z powieścią dla dorosłych, która była dokładnie przemyślana i dobrze napisana. Za jednym „zamachem” zaoferował nie tylko z fantastyką, ale też dobrą fantastyką, co przełożyło się na finansowy sukces. To z kolei przyczyniło się do obecności fantastyki na sklepowych półkach, jak również powstania tematycznych magazynów.
Po drugie – kreacja świata. Tolkien nie tylko stworzył ciekawą historię. On osadził ją również w barwnym, złożonym i logicznym świecie. Do tego stworzył całą mitologię świata, kilka języków i mapę. Co ważniejsze jednak wykreował elfy i krasnoludy. Do tej pory były to raczej stworzenia z bajek dla dzieci – krasnoludki zajmowały się czymś na końcu tęczy, a elfy latały na skrzydełkach gdzieś między liśćmi i kwiatami. Elfy i krasnoludy, jakie znamy dziś, zawdzięczamy właśnie Tolkienowi. Podobnie jak Orki i Enty.
Po trzecie – sposób wykorzystania magii. W mojej osobistej opinii bardzo pomijany aspekt jego twórczości. Magia jest w Śródziemiu niesamowicie potężna, ale nawet ona nie stanowi rozwiązania wszystkich problemów. Co więcej, ma swoje ograniczenia i podstawy działania. Nie jest to może „twardy” system magii, jaki znamy ze współczesnych książek, ale nie jest to też tania zagrywka pod tytułem „hocus pocus”, czary mary, rozwiązałem czarem fabularny problem, w który sam się zapędziłem”. Stanowi to rozwinięcie myśli o dobrze zaplanowanym świecie i fabule, ale też samodzielny, ważny argument.
Komu polecam: dociekliwym, którzy chcą zobaczyć, jak wygląda klasyka gatunku. Osobom, które mają ochotę porównać tę wersję z filmową adaptacją oraz tym, które lubią, gdy dobro zwycięża.
Komu odradzam: ludziom, którzy cenią odcienie szarości w świecie przedstawionym. Świat „Władcy” jest dość jaskrawo podzielony – dobro i zło, światło i cień, i właściwie nic pomiędzy. Jest to świadomy zabieg, ale trzeba mieć go na uwadze.
To bardzo ciekawa pozycja w tym zestawieniu. Jest bowiem istotna z kilku bardzo ważnych powodów.
Zacząć należy od faktu, że pojawiające się w niej alegorie religijne są bardzo oczywiste i mało subtelne. To istotne, kiedy konieczne było bronienie ulubionego gatunku przed oskarżeniami o satanizm. Seria nadawała się do tego idealnie. Zwłaszcza że kierowana była do młodzieży, a więc grupy demograficznej najbardziej narażonej na samodzielne myślenie „szatańskie wpływy”.
Po drugie, jest to bardzo wczesny i bardzo znany przykład zabiegu fabularnego, w którym przenosi się bohaterów z prawdziwego świata, do jakiegoś innego. Lata później nazwie się go „portalem fantasy”.
Komu polecam: fanom pierwszych młodzieżówek fantasy. Trzeba przyznać, że one starzeją się znacznie wolniej, niż powieści dla dorosłych. Głównie przez ograniczenie wątków obyczajowych.
Komu odradzam: ludziom, którym przeszkadza przesyt motywów religijnych. Książki mogłyby się bez nich świetnie obejść, nie tracąc zbyt wiele ze swojego ogólnego charakteru.
Ach, Conan. Prawdopodobnie jedna z najbardziej stereotypowych postaci w całej fantastyce. Któż nie kojarzy wizerunku mięśniaka z mieczem w dłoni, truchłem potwora pod stopami i uratowaną białogłową na ramieniu?
Cóż, nie kojarzą go w ten sposób ludzie, którzy Conana faktycznie przeczytali. Oczywiście, wszystkie wspomniane wcześniej elementy można w „Conanie” znaleźć, ale nie są tak absurdalnie przerysowane, jak sugerowały to okładki książek, a potem filmowa adaptacja.
Istotne są jednak ze względu na fakt, że ich głównym bohaterem jest kompetentny bohater, a historie koncentrują się bardziej na akcji, niż powolnym rozwijaniu fabuły. Ten typ historii nazwany został „Sword and Sorcery” – „Magia i miecz”. I to nazwany tak przez nie byle kogo, bo przez Fritza Leibera – znaczną, choć nieco w Polsce zapomnianą postać istotną dla fantastyki.
Dla kogo więc jest Conan? Cóż… dla chłopców którzy dorastali bez ojców. Conan jako postać charakteryzowany jest w podobny sposób, w jaki mały chłopiec mógłby opisać swojego ojca. Tego samego, który „akurat” walczy na wojnie, i z którym to wyidealizowanym wyobrażeniem nie sposób się skontaktować. Nie w sytuacji, w której cały kraj nazywa walczących i poległych bohaterami.
Conan miał więc być dla nich substytutem – postacią, na której mogli się wzorować i z której mogli czerpać męskie wzorce. I to nie jest żart – zwróćcie uwagę w czasie lektury, że Conan rzadko lub wręcz wcale, nie robi tego, co złe. Przynajmniej jak na standardy tamtej epoki.
Komu polecam: badaczom klasyki z mniejszą ilością czasu – pojedyncze opowiadania nie powalają długością, można je więc dość szybko przerobić. Trzeba też zauważyć, że w opowiadaniach pojawia się zaskakująco dużo światotwórstwa. Jest ono szerokie, ale dość płytkie, jednak się pojawia.
Komu odradzam: osobom szukającym złożonych i wymagających historii. Zwyczajnie się zawiodą.
To nazwisko i cykl, którego zwyczajnie nie wypada nie znać. Jego wpływ na polską fantastykę jest monumentalny – czego najlepszym dowodem są gry, filmy i seriale na podstawie jego twórczości. Oraz kolosalne liczby osób, które styl Sapkowskiego próbują i próbowały naśladować.
Czym jednak Wiedźmin zdobył sobie serca czytelników? Powodów, jak zwykle w takich przypadkach, jest kilka:
Najważniejszy jest chyba język – mistrzowskie połączenie języka potocznego, archaizmów, oraz niesamowita smykałka do dialogów nadaje powieści wyjątkowego charakteru. Powstało na ten temat trochę opracowań – więc chętnych zachęcam do poszukiwań.
Bohaterowie – są zwyczajnie dobrze przedstawieni i niejednowymiarowi. Nie jest łatwą sztuką osiągnięcie takiego efektu (mimo że wszyscy autorzy wiedzą, że powinni).
Światotwórstwo – sporo jest w nim nawiązań do słowiańskich stworów i obyczajów. Nie tylko do nich, oczywiście, ale wystarczająco dużo, aby zwrócić uwagę. Cały świat jest przemyślany i spójny – konkurujące ze sobą państwa, frakcje, organizacje i koterie sprawiają, że przedstawione uniwersum naprawdę wydaje się żywe. Fakt, że bywamy świadkami najważniejszych decyzji sprawia, że się do niego przywiązujemy i czujemy jego częścią.
Fabuła – podobnie jak świat, jest przemyślana. „Wiedźmin” to w znacznej części powieść drogi, ale zrealizowana z dużą dozą pieczołowitości. No i jest to droga nie tylko przez miejsca na mapie, ale też przez dużą galerię ciekawych osobowości, intrygujących tajemnic i dramatycznych wydarzeń.
Nie jest to też powieść bez wad – każdy jakieś znajdzie. Osobiście uważam ostatnie dwie książki za słabsze od reszty. Głównie ze względu na zbyt wielką dozę mitu arturiańskiego w historii. Wynurzające się z jeziora dziwne niewiasty to nie jest dobra podstawa do systemu politycznego ani dobry dodatek do powieści fantasy. Choć muszę uczciwie przyznać, że do podobnych wniosków doszedłem dłuższy czas po lekturze – zaraz po niej byłem zwyczajnie zbyt zafascynowany.
Komu polecam: właściwie to wszystkim. Jeżeli ktoś ma ochotę na dobrą fantastykę rodzimego autorstwa, to trafił doskonale.
Komu odradzam: osobom o mocno prawicowych poglądach, w serii kobiety są postaciami silnymi i niezależnymi, a religia jest mandragorą dla ludu.
Fantastyczna klasyka to dopiero początek, nie tylko literatury, ale też tego przewodnika. W jego kolejnych częściach omówię następne podgatunki, w tym te będące swoimi przeciwieństwami! Tymczasem dajcie mi znać, czy lubcie klasykę w fantastyce? Czy widzicie jej wpływy na współczesne powieści?