Cytaty Hubert Hender

Dodaj cytat
Powiedział technikowi, czego ma się spodziewać, głównie po to, by przygotować mężczyznę na widok zwłok. Może dzięki temu chłop się nie porzyga jak inni.
Jeśli coś pójdzie nie tak, zostaną posądzeni o błąd zbiorowy. Miał już dość cackania się z naczelnikiem, który zawsze - jak to mówili między sobą na komendzie - strzelał pociskami z dupy. Zawsze się o coś przypierdalał i ciągle coś było nie po jego myśli.
Krauze nadawał się do roboty, w której należało dużo zapamiętywać, porównywać, wyciągać wnioski oraz odrzucać błędne założenia.
Jerzy Sokołowski milczał. A milczący Sokołowski zwiastował złe wiadomości, bo na co dzień lubił dużo mówić.
Krauze wytężył wzrok. Wśród niemal jednakowych drzew jedno się wyróżniało. Było największe. Górna część jego korony kołysała się leniwie pod wpływem wiatru. Wśród unosił się zapach żywicy. Podkomisarz czuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział jeszcze co.
Nie wierzy się człowiekowi, który budzi cię w środku nocy i każe przyjeżdżać do pieprzonej dżungli.
Znali się ponad dwadzieścia lat i byli najlepszymi przyjaciółmi. Przez całe dorosłe życie szli ramię w ramię - najpierw łączyło ich burzliwe dorastanie, potem szkoła policyjna i wreszcie wspólna praca.
Psia mać, zaklął. Miał ochotę coś zrobić. Nosiło go. Rozrywało wręcz od środka i trudno było mu się opanować. Wiedział, co mogłoby pomóc. Wódka albo piwo, butelka, dwie.
W pogotowiu trzymał nóż i gumową pałkę ZOMO, którą odziedziczył po ojcu. Uderzenie nią powodowało potworny ból. Wiedział o tym, bo właściwie to nie ojciec, lecz ona go wychowała.
Popatrzył w okno, ale wypełniała je tylko ciemność, nic więcej.
Zawsze uważał, że śledztwo to pasmo niekończących się powtarzalnych czynności. Miało niewiele wspólnego z pięknie wyreżyserowanym filmem, w którym na końcu śledczy z triumfem zakuwają mordercę w kajdanki. Prawdziwe śledztwo to żmudna robota, nierzadko potwornie nudna i wykańczająca
Życie na wsi wymagało od ludzi innego podejścia do wielu spraw. Tutaj podział na prace męskie i kobiece nie był taki oczywisty.
Wolał nie siać paniki. Od mówienia prawdy czasami lepsze było powstrzymanie się od mówienia w ogóle.
Jak już Krauze wielokrotnie się o tym przekonał w swojej karierze, okno było azylem dla spowiadających się przed nim osób. Wentylem, przez który mogło uciekać nagromadzone napięcie. A przede wszystkim miejscem, gdzie można było zakotwiczyć wzrok.
Boże, dopomóż mi…
Teraz już wiem, co czuje osoba przed ukrzyżowaniem. Już wiem, o czym myśli. Kiedy byłem dzieckiem, kiedy chodziłem do kościoła, zawsze patrzyłem Chrystusowi w twarz. Patrzyłem na jego smutne oblicze. Żywe, a zarazem martwe. Patrzyłem na gwoździe, które łączyły Boga z tą prostą materią, z drewnem. Nigdy tego nie mogłem zrozumieć.
Jak Bóg pozwolił zamordować swojego własnego syna?
Jak?
Dlaczego?
Dlaczego na to pozwolił?
Dlaczego pozwolił zamordować swojego syna.
A może to nie był jego syn.
Może on był bękartem.
Nie miał zamiaru wchodzić na teren posesji, ponieważ w oddali mignęły mu dwa owczarki niemieckie. A z takimi nie ma żartów. Niby spokojne, ale potrafią być niebezpieczne, gdy się postawi krok za daleko.
– Dawaj. Chcesz się wyżyć, więc wal śmiało. Pokaż, jaki jesteś mocny powiedział, przybierając pozę jak do walki.
– O co panu chodzi?
– O to, co sobą reprezentujesz. Gardzę wami. Gardzę tymi, którzy się wyżywają na rodzinie. Pokazujecie swoją słabość, a nie siłę. Jesteście żałośni, a nie mocni. No, dawaj. Wal. Albo ja zacznę.
Taka ludzka natura, że człowiek patrzy. A w sumie lepiej się interesować drugim człowiekiem niż tym, co wygadują w telewizji, prawda?.
Policjant musiał czasami być dobrym aktorem. A może nie tylko czasem, a bardzo często.
Kiedyś rozmyślał o tym, jak wiele zawartość komputera mówi o człowieku. Co mówi o nim jego portfel, szuflada z drobiazgami czy – w przypadku kobiety – torebka oraz kosmetyczka. Niewątpliwie dużo.
Wielokrotnie zastanawiał się nad opozycją obecności i nieobecności, eksponowania i skrywania. Potrzeby posiadania i nieposiadania. I pod tym kątem lubił również analizować ofiary.
Lustrzane naśladownictwo. Świadome czy nie?
Bliźniacy mieli w sobie tę tajemniczą, wręcz mistyczną potrzebę wykonywania tych samych ruchów, kupowania tych samych rzeczy, życia w identyczny sposób.
[...]
Czasami Filip miał wrażenie, że szef wszędzie ma
swoich informatorów i pracuje w policji tylko po to, by ścigać
innych policjantów za wykroczenia. Był jak cholerny palec
wewnętrznej sprawiedliwości, jak ropiejący wrzód na dupie,
którego nie można się pozbyć. Trzeba go znosić, zaciskając zęby.
[...]
Policjanci popatrzyli po sobie. Widzieli swoje zmęczone
twarze. Żaden z nich nie był w nastroju do żartów, do
złośliwych komentarzy ani do dowcipkowania. Czuli powagę
sytuacji i tę przenikającą świadomość ludzkiego zła, które
dawało się wyczuć w lesie. To było miejsce konania, miejsce
cierpienia i bólu, jakiego nie potrafili sobie wyobrazić.
Nigdy się nie modlę. Nie wierzę w dziadka z długa brodą, który kazał spisać ten stek bzdur zwany Biblią. Człowiek popracuje w policji kilka lat i przestaje wierzyć w Boga. Jakiegokolwiek.