Cytaty Konrad Makarewicz

Dodaj cytat
Tymon z dnia na dzień czuł się coraz bardziej przytłoczony. Miał wrażenie, jakby odchylił drzwi szafy, do której przez minione lata upychał zbędne przedmioty, a cała nagromadzona graciarnia zwaliła się na niego swym ciężarem.
Mężczyzna był młodszy od blisko czterdziestoletniego Tymona. Mierzył nie więcej niż sto sześćdziesiąt pięć centymetrów i prezentował się dość groteskowo. Poruszał się ociężale jak niedźwiedź i chwiał się na boki. Stopy i dłonie miał chłopięce, za to pierś, uda i bicepsy - iście bycze. Można się było domyślić, że kompleks niskiego wzrostu leczył swego czasu sterydami.
Tymon stanął w progu i patrzył za odchodzącym mężczyzną, który, choć od zawsze mówił o diecie, wciąż przybierał na wadze. Był tęgi, ale mocny, i krok miał sprężysty.
Dzielnicę, w której mieszkał, Darek nazywał gettem. Tymon poznał to miano przy okazji wyprowadzki z wieloosobowej kwatery, w której musiał regularnie znosić pijatyki. Udało się wynająć kawalerkę i zajął ją na wyłączność.
Od miesiąca miał dla niej tylko słowa. Nie mógł obetrzeć jej łez, nie mógł przytulić ani skutecznie pocieszyć. Była w trakcie sesji egzaminacyjnej, a nade wszystko doskwierała jej rozłąka.
Tymon zatęsknił za bliskością, pragnął odnaleźć ją w ramionach, lecz nie sposób było się zatracić w iluzji.
Z każdym przeczytanym akapitem przypominał sobie, za co tak nie znosił kryminałów. Ubolewał nad tym, iż nie ma w zwyczaju porzucać raz rozpoczętej lektury.
Jesień osypała się z koron drzew, a wraz z nią nadeszły słota i pierwsze chłody. Relacja z Nadią znormalniała - co nie znaczy, że stała się udana czy zdrowa. To, co wcześniej ich dręczyło, zdążyło spowszednieć i tylko od czasu do czasu powracało fantomowym bólem wypieranych wspomnień.
Próbowała się wyspowiadać. Poddać się, ulec, podporządkować. Odpowiadała na pytania na tyle szczerze, że pojął tę prawdę, iż: "Kochać - jest najprawdziwszym przekleństwem".
Wkrótce nastał świt, morze połyskiwało, podobne płynnemu srebru czy rtęci. Tymon od swego pierwszego szwedzkiego wschodu słońca wiedział, iż wody Bałtyku widziane z wybrzeża Skanii są inne.
W jego opinii, kiedy człowiek postępował w nieracjonalny i szkodliwy sposób, odpowiedzialny mógł być za to wyłącznie szatan oraz narkotyki - jego ulubiony oręż sił zła w walce o rząd dusz.
Zamiast spać i jeść, móżdżył - móżdżył i pracował. Wykańczał się i nawet mu to odpowiadało. Życie mu zbrzydło, a na śmierć inną niż głodowa - nie miał odwagi. Wieczorami, gdy nie mógł zasnąć, błagał w próżnię, żeby to się skończyło - choćby i ostatecznie.
Na nowo usiłował dopasowywać do siebie przypadkowe puzzle. Prawie nie jadł i nie spał. Spodnie zaczęły mu się osuwać na uda, wydłubał wtedy kolejną dziurę w pasku.
Dali sobie więcej niż zeszłej nocy. Może nawet więcej niż posiadali i mogli oddać, a jeśli tak, to z każdą najmniejszą czułością zaciągali zobowiązanie, które kiedyś należałoby spłacić.
Zdawało mu się, że wszystko, co się między nimi aktualnie działo, było kontynuacją zmian, jakich Nadia zażądała wiosną. Zaczęło się od osobnej kołdry, po miesiącu, dwóch - za jej sugestią - spali już na osobnych posłaniach, w innych pokojach. Domyślał się, że kolejnym krokiem ma być rozstanie.
– Po rzeczy wrócę w połowie września.
– Tak to sobie zaplanowałaś? Chcesz mnie wykończyć przez te półtora miesiąca?!
– Oddychaj głęboko – poleciła głosem nawiedzonego psychoanalityka.
– Wiem, że ci ciężko, ale uwierz: przejdzie.
– Wróć! Obiecaj, że wrócisz!
– Muszę kończyć – oświadczyła.