Cytaty Marcin Hawryszko

Dodaj cytat
Jak przychodził do Wojtka, naciskał po prostu klamkę i wchodził do mieszkania, zastając domowników podczas różnych czynności i w różnych sytuacjach. Patologia? Nie. Marymont.
Albert chodził na wagary pewnie rzadziej od Artura, ale jak już chodził, to chyba najczęściej zdarzało mu się opuszczać akurat lekcje angielskiego.
Na życzenie holenderskiego gościa następną butlą, jaką panowie zamówili, był cydr. Dla Holendra ten jabłkowy napój alkoholowy był spora ciekawostką, dla Alberta zwykła oranżadą, a do Artura znowu wróciły wspomnienia. Uśmiechnął się sam do siebie, bo z jabłek zbieranych na działkach to cydr robił z kolegami już dwadzieścia lat temu. Tylko jeszcze nie wiedzieli wtedy, że tak się to nazywa.
Wpatrywał się nadal w twarz mówiącego Holendra, ale ani go nie widział, ani nie słyszał. Wyobraźnią przeniósł się tam, gdzie wołały go zapachy. Na pełen zieleni Marymont.
Co z tego, że znali ich synów, synów ich kolegów albo mieszkali po sąsiedzku. Jak ferajna była po wódce, to lubiła sobie podokazywać. I lepiej było wtedy schodzić im z drogi.
Obok starych kamienic oraz mniej lub bardziej biednych domków, nieodłączną częścią marymonckiego krajobrazu byli rdzenni mieszkańcy tych ziem. Ich obecność towarzyszyła Arturowi i jego kolegom od dziecka.
Patologiczne warunki w marymonckich domach i blokach rodziły patologiczne zachowania w szkole. Bójki, kradzieże portfeli czy torebek nauczycielom i nauczycielkom albo okradanie szatni to nie były odosobnione zjawiska.
Kiedyś na bycie popularnym trzeba było naprawdę zapracować, a żeby zostać gwiazdą, trzeba było się napracować w trójnasób i poważnie czymś zasłużyć. Kiedyś gwiazda to był KTOŚ, a życie prywatne takiej gwiazdy owiane było raczej tajemnicą.
Kiedyś nie było Internetu oraz brukowców opisujących życie gwiazd. Poza tym, a może i przede wszystkim, nie było tylu "gwiazd". Dzisiaj "gwiazdą" może zostać każdy, w każdym miejscu świata i to bez żadnego powodu.
Wracając jednak do Marymontu i jego mieszkańców, to należy jasno powiedzieć, że socjalistyczna rzeczywistość lat osiemdziesiątych nie dawała najmniejszej szansy na izolowanie się ludziom, którzy żyli na świeczniku.
Marymoncka chuligańska młodzież szanowała te wielkie postacie ze świata kultury, sportu i mediów. Niestety robiła to na swój, dosyć specyficzny, sposób.
W blokach na ulicach Klaudyny i Gwiaździstej mieszkali wraz z rodzinami między innymi panowie: Janusz Gajos, Wojciech Pokora, Jan Kobuszewski, Władysław Komar i wielu, wielu innych, a jeżeli mieli dzieci w wieku szkolnym, to uczęszczały one również do Szkoły Podstawowej numer 53.
Można śmiało stwierdzić, że szacowne grono nauczycielskie Szkoły Podstawowej numer 53 w bardzo trudnych warunkach niosło kaganek oświaty. Dzieci i młodzież, którą musieli edukować, stanowiła specyficzną mieszankę.
Artur bardzo się cieszył, że ten pan akurat jego nie uczył, bo nauczyciel potrafił przeszkadzającego w lekcji ucznia złapać za włosy, szarpnąć i zrzucić z krzesła na ziemię, a następnie, cały czas ciągnąć za te włosy, wywlec nieszczęśnika po podłodze przez całą klasę za drzwi, na korytarz, a na koniec dać mu jeszcze kuksańca i zatrzasnąć drzwi, zostawiając biedaka na zewnątrz.
Uciekających chuliganów goniły z mieszkania wrzaski Szczepańskiej. Następnego dnia milicja szukała w szkole winowajców. Nie znaleźli. Patologia? Nie. Marymont.
Tylko, że jak odpuścisz, to pozwalasz na panoszenie się chamstwa i buractwa właśnie. A jak nie odpuścisz, to jest szansa, że czegoś chama może nauczysz.
Z drugiej jednak strony dawno już zrozumiał, że z burakiem i chamem nie ma o czym rozmawiać i jedyny język, jaki cham i burak rozumie, to język siły.
Zauważył wtedy po raz kolejny, że sprawiedliwość w życiu potrafi oznaczać coś zupełnie innego, niż się tego oczekuje.
Życie pisze niesamowite scenariusze...
Jak robię, to na końcu może być sukces. Jak nie robię, to nie ma co liczyć na efekty. Samo się nie stanie. Kontroluję na co mam wpływ, a to, na co nie mam wpływu - olewam.
Zawsze są przecież dwie opcje: można coś robić albo nie robić. Decyzja zależy od nas. I tyle!
Możemy tylko robić swoje i wpływać na to, na co mamy wpływ. A z tym, co od nas nie zależy, i tak nic nie zrobimy, więc nie ma co się tym ani zajmować ani przejmować.
Uważał jednak, że na końcu to człowiek decyduje o tym, kim chce być i jakie wartości i zasady chce nieść przez życie. Oczywiście im starsza i dojrzalsza osoba, tym bardziej świadomie dokonuje tych wyborów.
Zastanawiał się nas tym, ile zasad wynosi się z domu, a ile ze środowiska, w którym się wychowuje i przebywa. Musiał przyznać, że w jego przypadku raczej środowisko, czyli marymonckie podwórko, było głównym nauczycielem.
Szczerze wierzył, że rzeczywistość może być dobra, a raczej, że swoim właściwym nastawieniem i postępowaniem można tworzyć dobrą rzeczywistość. Czyli stara prawda o tym, że wszystko zaczyna się od siebie.
Wierzył w uczciwość, lojalność i honor. Wierzył w prawdę i dobro. Uważał, że życie w zgodzie z tymi wszystkimi zasadami, a także praca nad sobą i niekrzywdzenie innych są kluczem do szczęścia.
Artur może święty nie był, ale intencje miał czyste. Próbował żyć, będą fair wobec świata i ludzi.
I żeby wyjść z cienia, to trzeba właśnie zejść na dół, stanąć nogami na ziemi, oprzeć się stabilnie na materialnej podstawie, a nie fruwać nie wiadomo gdzie swoimi wyobrażeniami!
To NIEBO, które sobie wyobraził, które wydaje mu się prawdziwe i dobre, NIEBO, które jest GDZIEŚ TAM, to są tylko i wyłącznie jego wyobrażenia, które sam tworzy i przez które traci kontakt ze światem rzeczywistym. A to NIEBO jest TU!!!
I jeżeli chce się rozwijać, to nie może odlatywać, łapać klimatów i bujać w obłokach, tylko najpierw musi twardo stanąć na ziemi.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl