Pod osłoną nocy wspinasz się po starych, niemiłosiernie skrzypiących schodach. Rozglądasz się w popłochu, mając nadzieję, że nikt Cię nie zauważy. Przekręcasz klucz i wchodzisz do niewielkiego, zagraconego pomieszczenia. Płochliwie zbliżasz się w stronę zakrytego materiałem obrazu. Delikatnie unosisz tkaninę; z gardła wyrywa Ci się cichy okrzyk przerażenia: właśnie patrzysz na szpetną i wręcz ohydną wersję samego siebie.
„Powód, dla którego nie chcę tego obrazu wystawiać, jest ten, że obawiam się, czy nie ujawniłem w nim tajemnicy własnej duszy.”
Dorian Gray to młody, niewinny człowiek. Jest niezwykle urodziwy i z łatwością zdobywa sympatię nowo poznanych ludzi. Pewnego dnia jego przyjaciel, Bazyli Hallward, proponuje, że uwieczni młodzieńca na obrazie. Chłopak z ochotą przystaje na ofertę malarza. Widząc efekt końcowy dzieła, Dorian pod wpływem chwili wypowiada życzenie: chce być wiecznie młody, nawet jeśli ceną miałaby być jego dusza. Wkrótce młody mężczyzna poznaje lorda Henryka, który pokazuje mu codzienność, o której chłopakowi nawet się nie śniło. Gray dość szybko porzuca spokojną, beztroską egzystencję i tym samym zmienia się o 180 stopni: staje się okrutny, nieczuły, za nic ma otaczających go ludzi. Po pewnym czasie zauważa, że – choć to nieprawdopodobne – jego portret uległ zmianie: zamiast zachwycać, odpycha. Okazuje się, że prośba Doriana spełniła się. Chłopak zachowa młodość, lecz będzie musiał zapłacić za to swoją duszą, a prawdziwy widok jego osoby będzie widoczny jedynie na portrecie. Z tego powodu mężczyzna szybko popada w obsesję i strzeże mrocznego sekretu najbardziej, jak tylko może. Do czego jednak będzie w stanie się dopuścić, jeżeli ktoś odkryje jego tajemnicę?...
„Obraz ten jest częścią mojego ja. Czuję to.”
Zanim w końcu sięgnęłam po „Portret Doriana Graya”, książka ta musiała swoje odczekać na półce. W końcu jednak zdecydowałam się na lekturę, a z każdą przewracaną stroną coraz bardziej pogrążałam się w wykreowanym przez Oscara Wilde’a świecie. To pozycja, która niemal od samego początku porywa czytelnika. Historia Doriana jest niezwykle hipnotyzująca, głównie za sprawą tego, iż autor odkrywa przed odbiorcą najciemniejsze zakamarki duszy człowieka. Pokazuje, co może się stać, gdy ktoś przekracza tę niewidzialną granicę, od której powinien trzymać się z daleka i co może zrobić osoba przysłowiowo dążąca „po trupach do celu”. W końcu w którym z nas nie tkwi strona, o której wolelibyśmy nie pamiętać?
„Ale najodważniejszy z nas boi się samego siebie.”
Dzieło to – bo chyba tylko tak mogę nazwać utwór spod pióra Wilde’a – jest istną kopalnią niesamowicie trafnych aforyzmów, które w pewnym sensie odnoszą się do życia każdego człowieka. Niemal od początku lektury siedziałam z ołówkiem w ręku, zaznaczając kolejne cytaty. To książka, w której zawarte jest tak wiele. Oscar to bardzo wnikliwy obserwator, dostrzegający słabości ludzi i najmniejsze drobnostki związane z ich zachowaniem. Nieraz nie mogłam się nadziwić, jak dokładnie potrafi oddać to, czego nie potrafimy – lub też nie chcemy – ubrać w słowa.
„Portret Doriana Graya” to najwspanialsza książka, którą przyszło mi czytać. Wiem, że niejednokrotnie do niej powrócę, by odkryć coś, czego być może nie dostrzegłam poprzednim razem.
Sam Oscar Wilde to niesamowita postać. Warto poświęcić trochę czasu, by dowiedzieć się nieco więcej na jego temat. Nieszczęśliwa miłość, gotowość poświęcenia niemal wszystkiego słowu pisanemu… Był on człowiekiem, którego pasja wciąż pchała do przodu.
„Wierni znają tylko trywialną stronę miłości, niewierni znają jej tragedię.”
Utwór ten wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że nie jestem nawet pewna, jak właściwie nazwać to, co czułam po zakończeniu lektury. Tak naprawdę nie potrafię oddać istoty „Portretu…” i sądzę, że nigdy mi się to nie uda. Tę książkę obdarzyłam bezwarunkową miłością i po prostu nie jestem w stanie dostrzec żadnych jej wad – a może ona po prostu ich nie ma? Jestem nią oczarowana i obawiam się, że żadna inna powieść nie trafi do mnie tak bardzo, jak ta.
„Bo wywierać na kogoś wpływ znaczy to samo, co obdarzać go swoją duszą. Człowiek taki nie posiada już wówczas własnych myśli. Nie pożerają go własne namiętności. Cnoty jego nie należą już do niego. Nawet jego grzechy, jeśli w ogóle grzechy istnieją, są zapożyczone od kogoś innego. Staje się on echem cudzej melodii, aktorem roli nie dla niego pisanej.”