Martyna Wojciechowska to niezależna, pewna siebie i silna kobieta, na co dzień matka małej Marysi i zapalona podróżniczka, dla której praca w terenie jest spełnieniem marzeń. Zdobyła Koronę Ziemi w trudniejszej wersji, brała udział w rajdzie Paryż-Dakar, zachorowała na groźną chorobę i wyzdrowiała, a od 2007 roku jest redaktorem naczelnym polskiego National Geographic. Dla mnie Martyna jest wzorem do naśladowania, kobietą, którą podziwiam za determinację, chęć niesienia pomocy i.... cykl reportaży pod zbiorczym tytułem „Kobieta na krańcu świata”.
Nie jestem pewna, czy za moją ostatnią fascynację literaturą podróżniczą odpowiada możliwość zrecenzowania książki „Busem przez świat”, czy może zbliżający się wielkimi krokami wyjazd w góry. Niemniej jednak pozostajemy dziś w kręgu podróży, choć tym razem wykraczających daleko poza Europę. Przyjrzymy się drugiej już części „Kobiety na krańcu świata”, opisującej wspaniałą i bogatą w doświadczenia podróż do Afryki i Azji.
Wspominałam Wam już, że na widok takich książek aż świecą mi się oczy, prawda? Przy tej mało brakowało, aby wyszły mi z orbit. Zachwycałam się nie tylko jakością papieru, ale przede wszystkim zdjęciami ilustrującymi podróż Martyny i jej ekipy. Tutaj, muszę przyznać, było ich naprawdę sporo, ale dzięki temu książkę czytało się piorunem. Zdjęcia były niejako przerywnikami tekstu, co pozwalało moim oczom odpocząć. Dawały również większe wyobrażenie ogromu pracy, jaką wykonała ekipa „Kobiety na krańcu świata”.
Na pewno kojarzycie taki program z telewizji. Napisana przez Martynę książka jest wspaniałym uzupełnieniem historii przedstawionych w programie, zwłaszcza że ekipę obowiązywał ściśle czas emisji, odgórnie wyznaczony przez stację telewizyjną. Martyna zawsze podkreślała, że historie te są na tyle ważne i dla jej ekipy, i dla bohaterek reportaży, że po prostu nie byłaby w stanie zmieścić ich w czterdziesto- czy nawet pięćdziesięciominutowych odcinkach z przerwami na reklamy. Z tego też względu napisała te książki, pomimo swojej niechęci do pisania w ogóle.
A wbrew pozorom pisze całkiem dobrze. Rozumiem, że czuwa nad nią osoba odpowiedzialna za korektę, ale główna myśl tego, co chce nam przekazać, pozostaje, tak samo jak lekki, prosty styl pisania, dzięki któremu tak miło czyta się każdy reportaż. Treści jest sporo, ale są one przedstawione w naprawdę przystępny sposób, a także okraszone solidną dawką ciekawostek, które wystrzeliły mnie na orbitę zadowolenia. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam czytać najróżniejsze ciekawostki ze świata. Naprawdę lubię go poznawać, codziennie uczyć się o nim czegoś nowego. Im więcej nowych wiadomości zostaje mi przekazanych w książce, tym lepiej dla mnie. Dlatego też tak bardzo podziwiam Martynę za to, co robi. Nie dość, że jeździ w naprawdę odległe miejsca na świecie, to jeszcze wyszukuje o nich najciekawsze informacje, a następnie przekazuje je czytelnikom. W ten sposób poznałam szczegóły życia japońskich gejsz (fenomenalny reportaż!), zgłębiłam fenomen stylu kawaii, zakochałam się w orangutanach i zapałałam sympatią do wychowanej przez ludzi hipopotamicy Jessici.
Nie mogłam też przejść obojętnie obok historii kobiet, których życie przedstawiła nam Martyna. Na pierwszy rzut oka tych kobiet nie łączy żaden wspólny punkt odniesienia. Każda z nich żyje w innym świecie, zajmuje się czym innym, ma odmienne priorytety i cele. Jedna adoptowała hipopotama, druga szkoli się na gejszę, trzecia lata samolotami w Afryce, czwarta odzyskuje wzrok, piąta kreuje się na księżniczkę, szósta opiekuje orangutanami, siódma oryginalnie ozdabia swoje ciało. Każdą z bohaterek charakteryzuje odmienna kultura, ale łączy je jedna, szczególna cecha: determinacja. Te kobiety mają jasne cele i do nich dążą. Martyna nie próbuje na siłę zmieniać ich życia, nie pomaga im, nie nakierunkowuje na odmienne postawy, ponieważ one wiedzą już, czego chcą. Ekipa „Kobiety na krańcu świata” pokazuje jedynie ich życie - przedstawia je w formie ciekawostki, ale i udowadnia jak ciężko jest przetrwać na tych dwóch kontynentach. Wskazuje pewne problemy i liczy, że każdy czytelnik wyciągnie własne wnioski. Przecież sama Martyna różnie reagowała na relacje swoich bohaterek, miała obawy i wątpliwości, pytała, dociekała. Wykonywała ciężką pracę reportera, jednocześnie wczuwając się w historie swoich rozmówczyń. Poznawała je w najlepszy możliwy sobie sposób: jak kobieta kobietę. Dzięki temu niektóre z bohaterek pokonały lęk i obawy przed kamerą. Chwała jej za to, ponieważ umożliwiło mi to poznanie świata, który wcześniej był dla mnie obcy i dziwny, a który dzięki tej książce stał mi się bliższy i mniej niedostępny.
Gorąco polecam Wam „Kobietę na krańcu świata 2”. Tę z telewizji, a zwłaszcza tę w formie książki. Miłośnicy podróż w trakcie lektury będą się czuli jak w niebie, a osoby, które lubią poznawać nowych ludzi i nowe kultury, również nie będą pokrzywdzeni.
Ocena: 5,5/6