Kiedy wpiszemy w grafice hasło: „John Marsden” wyskoczy nam wiele wyników – zdjęcia owej osoby. Z fotografii spogląda na nas szeroko uśmiechnięty, sympatyczny mężczyzna. Ten oto Pan jest pisarzem, który swoją serią „Jutro” wciągnął i wstrząsnął do głębi mną, jak i zapewne wieloma czytelnikami. Co zaskakujące, jego kariera zaczęła się inaczej niż innych autorów. Pan Marsden jest nauczycielem, a raczej był, co nie jest aż tak niezwykłe, ponieważ wiele osób pracując w tym zawodzie, wydaje książki. Jednak zaskakujące jest to, że pierwsze swoje dzieło napisał, aby .. zachęcić swoich uczniów do czytania! Niebywałe, prawda? Myślę, że naprawdę przemawia to na jego korzyść, ponieważ osobiście nie spotykałam się jeszcze z takim przypadkiem. Bardzo się cieszę, że nie poprzestał on na „ So much to tell you”, debiucie, który już po kilku tygodniach trafił na listy bestsellerów ( a który niestety nadal nie ma premiery w Polsce, i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek miało się to zmienić), a po raz kolejny spróbował swoich sił i napisał „Jutro”.
Kiedy rok temu odwiedzając bibliotekę, spotkałam się z tą książką, stanowczo powiedziałam nie. Sama teraz się dziwię, dlaczego. Z powodu okładki? Z powodu zapowiedzi? A może z powodu pisarza, którego do tamtej pory nie znałam? Jednak myślę, że nie o to chodziło. Kierowały mną uprzedzenia. W tamtym okresie spotykałam się z wieloma książkami, które pomimo wielu pozytywnych recenzji, miana "najlepszej powieści roku" czy bestsellerem, okazywały się klapą. Jednak kiedy po kilku wizytach w bibliotece i księgarniach ciągle rzucała mi się w oczy, pomyślałam, że lepiej mieć to z głowy – przeczytam i po kłopocie, będę miała pewność, że lepiej nie sięgać już po tego typu dzieła. A jednak, jak zapewne można się domyślić, wszystko, od początku do końca w tym utworze mnie zaskoczyło, i nieodwołalnie wpadłam. Po prostu zakochałam się w serii „Jutro”. Po pięciu przeczytanych częściach z niecierpliwością czekałam na kolejną, i oto ku mojej szczerej radości pojawiła się bardzo szybko w bibliotece.
Cała seria „Jutro” opowiada historię o grupie nastolatków, którzy pewnego dnia wracając z wycieczki z Piekła, niedostępnego miejsca w górach, zastają opuszczone domy. Po pewnym czasie, w którym zostają zaatakowani przez żołnierzy, domyślają się, co się stało. Od tej pory uświadamiają sobie, że mogą polegać tylko na sobie. Dlaczego? Ponieważ wszyscy, włącznie z ich najbliższymi, zostali pozamykani, a oni tylko dzięki przypadkowi są na wolności. Wokół nich trwała wojna.
W szóstej części, niestety przedostatniej, zastajemy sytuację taką, jaka była na końcu tomu piątego. Po udanej akcji na lotnisku, Ellie, Fi, Kevin, Homer i Lee przebywają w Stratton. Czują się dość bezpiecznie - żołnierze tylko co jakiś czas kontrolują ulicę, nie sprawdzając żadnego domu, czyli im nie zagrażając. Oprócz podstawowych zasad bezpieczeństwa oraz zapewnieniu sobie pożywienia, nie muszą o niczym pamiętać. Tęsknią do Piekła, jednak na razie wiedzą, że powrót tam jest nie możliwy. Jedynym problemem okazują się zdziczałe dzieci, które w poprzedniej części napadły naszych bohaterów, grabiąc ich ze wszystkiego, co posiadali. Na początku nic złego się nie dzieję. Obie "grupy" unikają się, nie przeszkadzają nawzajem. Główni bohaterzy chcą w jakiś sposób im pomóc, jednak w końcu, gdy nie mają żadnych pomysłów, rezygnują. Do czasu. Kiedy najpierw Ellie zauważa skradający się cień w pobliżu siedziby dzieci, zaczynają mieć złe przeczucie. Wszystko potwierdza się, kiedy w oddali słyszą nadjeżdżającą ciężarówkę, w której znajduje się wielu żołnierzy. Chcą pomóc swoim "sąsiadom”, jednak nie wiedzą jeszcze jak.
Po dwóch poprzednich tomach nie byłam zbyt zachwycona. Moim zdaniem wszystko się powtarzało. Cały czas tylko atakowali i zabijali. Cała seria jest wspaniała, to pewne, jednak brakowało mi "tego czegoś", coś co by naprawdę rzuciło inne światło na naszych bohaterów i całą akcje. Właśnie ten brakujący element odnalazłam w „Jutro 6. Cienie”. Ta część nie ograniczała się tylko do wyskoków, napadów, czy od czasu do czasu analizy uczuć narratorki. Tu stało się znacznie więcej.
„Jutro” to nieodwołalnie bestseller, fenomen. Ale co decyduję, że książki stają się takim objawieniem? Fabuła? Jeśli tak, to w serii Johna Marsdena z pewnością to jest. Cała historia różni się od innych dzieł. Chociaż wiele było o tematyce wojennej, nikt nie przedstawił to w tak ciekawy, prawdziwy i niekiedy brutalny sposób jak ten oto pisarz:
„Kiedy sobie przypominam, jak za dawnych czasów dzieci grały na komputerze w gry wojenne, jakby to był dobry, zabawny sposób na spędzanie czasu, żałuję, że nie mogły zobaczyć jak taszczymy te zmasakrowane ciała na noszach. (…) Szkoda, że te dzieci nie mogły zobaczyć, jak się ślizgamy, pocimy i jak klniemy, idąc tamtą ścieżką, bo nie mamy siły normalnie rozmawiać. Szkoda, że nie widziały płytkiego grobu, w którym zostawiliśmy ośmiu żołnierzy, żeby gnili pod cienką warstwą ziemi i kamieni, głęboko w lesie, w obcym kraju, tysiące kilometrów od swoich domów i rodzin.”
A może za wszystkim stoją bohaterzy? Myślę, że i to się zgadza. Niektóre postacie naprawdę mnie urzekły swoim charakterem, czy sposobem bycia. Wszyscy są tak prawdziwi, nie ma tu "idealnych" postaci, które miałyby same zalety, żadnych wad. Każdy z nich jest inny, mają różne osobowości, a jednak potrafili stworzyć zgraną grupę, i dzięki temu dają sobie radę z wszystkimi okropnościami wokół.
Uważam, że sprawą tak dużej popularności dzieła Johna Marsdena jest właśnie ta prawdziwość w całej książce. Jak już wspominałam, nie ma tu żadnych upiększeń. Wszystko jest naprawdę takie realne, przedstawione w taki sposób, jakby zaraz mogło spotkać nas to samo. Bohaterowie „Jutra” są zmęczeni tym wszystkim, co nagle, z dnia na dzień na nich spadło. Kradną, zabijają, robią to, co kiedyś nawet nie przyszłoby im przez myśli. I każdy ponosi konsekwencję. Każdy z nich się zmienił. Główna bohaterka Elli wspomina, że już sama nie pamięta, kiedy żartowała. Że straciła poczucie humoru. Bo czy możliwe by było, pozostać nie naruszonym, całkowicie takim samym jak przed wojną? Śmiać się, flirtować, czy uśmiechać się, kiedy zabijałeś, kiedy za każdym rogiem może czaić się wróg, kiedy w każdej chwili możesz zginąć? Myślę, że na tym polega sekret. Nikt nie pozostałby nieskalany. Każdego zmieniłaby wojna, tak jak to robi w „Jutrze”.
W szóstej części spotykamy się z czymś zupełnie innym. Akcja nie toczy się ciągle wokół planowanych zniszczeń. Tutaj bohaterowie muszą zaopiekować się dziećmi, które naprawdę potrzebują ich pomocy, którym wojna wyrządziła wielkie szkody, może nawet większe niż im. Wszystko zostaje pokazane z innej perspektywy. Z perspektywy młodych ludzi, którzy także przeżyli wojnę, ale radzili sobie inaczej niż Ellie i grupa. Pokazuje, jak nabawiły się nieufności, ostrożności przed każdym człowiekiem, i które gotowe są zrobić wszystko, aby uciec przed obcymi.
Czyta się bardzo szybko, sama nie spostrzegłam, kiedy znalazłam się na końcu i zamykałam za sobą ostatnią kartkę, z uczuciem niedosytu. Pod koniec wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a niestety przerwało w bardzo ciekawym momencie. No cóż, będę musiała jeszcze trochę poczekać, aż dowiem się reszty, ale na pewno nie będzie to czas stracony.
„Jutro 6” jest o niebo lepsze od dwóch poprzednich części, które moim zdaniem powoli robiły się nudne. Czasu, który na nią poświęcisz, na pewno nie będziesz żałował. Bardzo, bardzo polecam każdemu!