Od mody nie da się uciec. Ogarnęła ona większość dziedzin ludzkiego życia, w tym i literaturę. Po potężnej fali książek z wampirami w roli głównej, przyszedł czas na erę powieści erotycznych. Wszystko rozpoczęło się, gdy do sklepów trafił szeroko komentowany utwór Ericki Leonard. Szybko zyskał on oddanych fanów jak i zagorzałych przeciwników. O czym jest ten tekst, skoro wzbudza tyle skrajnych emocji i kontrowersji?
„50 twarzy Grey'a” to historia świeżo upieczonej absolwentki literatury - Anastasii Steele, która w zastępstwie za chorą współlokatorkę ma za zadanie przeprowadzić wywiad z chorobliwie bogatym i niebywale przystojnym prezesem dużej korporacji. Dziewczyna sądzi, że spotkanie nie przebiegło najlepiej, nawet nie ma nadziei, że ten fascynujący przedsiębiorca może zwrócić uwagę na tak niezdarną i przeciętną kobietę jak ona. Tymczasem Christian Grey okazuje się być zainteresowany jej osobą. Między bohaterami rodzi się gorący romans, w czasie którego mężczyzna odkrywa przed kochanką swoje sadomasochistyczne upodobania oraz fantazje.
Powieść wciąga, tego nie da się ukryć. Wsiąknęłam w fabułę już od pierwszych stron i choć styl pisania autorki mnie nie zachwycił to mimo wszystko z przyjemnością kontynuowałam lekturę. Jednakże im bardziej zagłębiałam się w historię, tym bardziej mnie ona irytowała. Na pierwszy rzut oka widać, że akcja jest skonstruowana w sposób umożliwiający przedstawienie jak największej liczby zbliżeń głównych bohaterów.
Postać Anastasii Steele wzbudziła we mnie sporo emocji. Głównie tych negatywnych. Do tej pory zastanawiam się: jak można być tak naiwnym i zaślepionym? Rozumiem przystojny mężczyzna może zawrócić kobiecie w głowie, ale bez przesady miej dziewczyno trochę szacunku do samej siebie! Nie rozumiem, jak można myśleć, że facet może Cię kochać, kiedy wcale nie kryje faktu, że zależy mu tylko i wyłącznie na seksie. Gdybym ja kiedykolwiek otrzymała umowę taką jak Ana bądź słyszała choć co poniektóre z wypowiedzi Christiana (o czerwonym pokoju bólu już nie wspomnę), brałabym nogi za pas i uciekała, gdzie pieprz rośnie. Na wejściu widać, że koleś ma nie po kolei w głowie!
Język utworu jest wyjątkowo ubogi. Autorka upodobała sobie kilka zwrotów, które w książce pojawiają się nadzwyczaj często. Jednym z nich jest wykrzyknienie „o święty Barnabo!”. Osobiście uważam, że w powieści o takiej tematyce owe powiedzenia raczej nie są odpowiednie. Dodatkowo pani James wielokrotnie przypomni czytelnikowi o niezwykle seksownym zagryzaniu wargi przez Anę oraz o hipnotyzujących, szarych oczach Christiana. Nie uciekniemy również od przerywników, mówiących o wewnętrznej bogini, żyjącej gdzieś w podświadomości głównej bohaterki.
Zdecydowanie rozumiem, dlaczego powieść podzieliła czytelników na dwa przeciwne obozy. Jednak pomimo wszelkich zastrzeżeń książce mówię jak najbardziej tak. Utwór czyta się jednym tchem a sceny zbliżeń nie są zanadto perwersyjne. Nie jest to literatura wymagająca, za to z pewnością pozwoli nam skutecznie oderwać się od otaczającej rzeczywistości.