Z przyjemnością zapraszam Was dzisiaj na spotkanie z Panią
Jolantą Kwiatkowską, autorką książek
"Tak dobrze, że aż źle" "Kod emocji" i innych.
Autorka pisze sama o sobie:
Urodziłam się jako płeć żeńska (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce). Dziś jestem kobietą - w wieku, w którym o datę nie wypada pytać (o ile wiem, to już od gdzieś od dwudziestu pięciu lat nie wypada).
Nie zdobyłam żadnego szczytu. Nie odkryłam żadnego lądu. Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiłam.
Odeszli Ci, którzy mnie kochali i których ja kochałam. Urodzili się Ci, którzy mnie kochają i których ja kocham.
Nauczyłam się cieszyć i doceniać to, co miałam, co mam i już się cieszę na to, co los mi przyniesie (chociażby dlatego, że cały czas zegar tyka).
Uczyłam się i nadal uczę: "Jak żyć, by nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła nam każdy dzień".
Jestem na pewno kobietą nie zastanawiającą się nad swoim wiekiem, zgodnie z powiedzeniem Gabrielle Colette: "Kobieta wtedy dopiero powinna zdać sobie sprawę ze swego poważnego wieku, kiedy nikt więcej złego słowa na nią nie powie".
Nie wpadam w depresję z powodu "fryzjerka za krótko podcięła włosy", szef krzywo spojrzał a ktoś tam skrytykował. Mój wiek posiada czarowną moc, która pozwala mieć -naście, -ścia, -ści i -siąt lat i wybierać z nich tylko ten czas, który był pełny radości, marzeń i wiary w ich spełnienie. Z tych wspomnień czerpię energię i od nowa ładuję akumulator, żeby sięgnąć po swoją gwiazdkę z nieba.
Zapraszam Was do zadawania pytań, bo Pani Jolanta jest już z nami i będzie przez najbliższy tydzień.Przyszłam. Przywitał mnie bezpostaciowy głos: „Proszę usiąść i poczekać” i wyszedł. Przysiadłam w wystudiowanej pozie na brzegu krzesła. Kręgosłup wyprostowany, ale skrzywiony. Jedna noga wyciągnięta do maksymalnego wydłużenia. W drugiej, tej założonej, poprawiłam mięsień łydkowy, by go optycznie wyszczuplić. Na ustach grymas uśmiechu, w oczach nić porozumienia a w głowie mętlik. Po kilku minutach dla odstresowania wróciłam myślami do niedalekiej przeszłości: „Niby nic, a tak to się zaczęło”.
Otwieram pocztę (fajnie, że dziś można mieć prywatną pocztę i ją sobie otwierać, kiedy się ma ochotę) i a tam czarno na białym, stylem palcowo klikającym nieznany mi osobnik płci męskiej wykaligrafował: „Zapraszam Na kanapę”.
Pierwsza myśl: „Czy mam w czym iść?” i lawinowo: włosy, paznokcie, maseczka itp. Gdy już uspokoiłam oddech wróciła trzeźwość umysłu. Randka w ciemno! Przez Internet! A jeśli to……” aż dostałam wypieków na samą myśl tego wieloznaczeniowego „jeśli”.
Przeczytałam jeszcze raz. „Na kanapę” – cóż to za zaproszenie? Nie dzisiejszy! Może jeszcze posmarowaną warstwą domowego smalczyska i z grubym kawałem pieczonego boku! Już miałam wiadomość wykasować, gdy jedna z moich pięciu głowowych klepek obruszyła się: „Nie bądź taka wybredna” i zachichotała: „Lepiej zgrzeszyć niż później żałować, że się nie zgrzeszyło” i małpio złośliwie pytająco wyskrzeczała: „Kiedy miałaś taką szansę?”.
Nasączyłam winkiem wysuszoną, żeby się ode mnie odczepiła i od razu wróciła mi pomroczność jasna. „Na” było dużą literą. To musi być jakiś nietuzinkowy lokal” wywnioskowałam, jednocześnie klikając, by po chwili przeczytać: „Na kanapie” stałymi bywalcami są znani autorzy, których jest już ponad 453 tuzinów. Na lokalowej autorskiej liście można się zapoznać z ich nazwiskami i tytułami ich książek. W „Facebookowej Księdze Gości” ponad 500 tuzinowych wpisów: „Lubię to”. Zajrzałam do karty menu. Tam ponad 550 tuzinów dań dla każdego smakosza. Od romantycznego marzyciela, przez historycznego szperacza do fascynującego się science fiction. Moją uwagę przyciągnęła pogrubiona czcionka: „Uwaga. Odwiedzając nas w czwartki, spotkacie okazjonalnie zaproszonych autorskich gości, którzy przyjdą tu dla Was, by porozmawiać i to nie tylko o pogodzie”. Wyłączając komputer już byłam pewna: „To naprawdę nietuzinkowy lokal” i zdecydowana: „Idę”. Jednak, że przezorności nigdy nie za wiele postanowiłam iść z dyskretną obstawą.
Myślowe wspominki zadziałały na mnie jak dopalacz. Zdecydowania wstałam. Wraz z moimi „in koguto” ochroniarzami, czyli jaśkami, jasieczkami, poduchami i poduszeczkami umościłam się na duuużej wygodnej kanapie. I teraz siedząc „Na kanapie”, podjadam kanapeczki i rozkoszując się tym przyjaznym miejscem, z zaciekawionym spokojem zerkam na drzwi wejściowe.