Myślę, że łatwo da się zauważyć, która recenzja jest typową "laurką", a która jest rzetelna i szczera. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że wystawiając "laurkę" narażają się na śmieszność. No bo jak traktować poważnie kogoś, kto przymila się wydawnictwu tylko po to, by się czasem nie narazić? Albo kogoś, kto nawet całej książki nie przeczytał, a już zabiera się za ocenianie i "recenzowanie", co również gołym okiem można zauważyć... Jak tu mieć szacunek do blogera, który nie szanuje ani samego siebie, ani wydawnictwa, ani swoich czytelników? Na szczęście czas okazuje się znakomitą wyrocznią, która pokazuje kto w blogowej dżungli trwa, a kto błyskawicznie się poddaje. Bo takie działanie wbrew samemu sobie może zniechęcić szybciej, niż mogłoby się wydawać...
Kiedy zaczynałam przygodę z blogiem nawet pojęcia nie miałam, że istnieją wydawnictwa, które "za darmo" oferują swoje produkty internetowym recenzentom. Kiedy zgłosiło się do mnie pierwsze z wydawnictw byłam w wielkim szoku i dopiero z czasem zauważyłam, że takich osób jak ja jest więcej... Zdążyłam do tego czasu polubić blogowanie, odkryć zasady społeczności blogorecenzenckiej i przekonać się, że to co robię, naprawdę daje mi przyjemność. Dlatego wszystkim początkującym radziłabym to samo - "pobawcie" się w to trochę, zamiast dziwić się, że nikt nie odpowiada na Wasze wiadomości. Zastanówcie się czy warto zaczynać ze złym wrażeniem. Może lepiej wytrzymać tych kilka miesięcy i pokazać się z profesjonalnej strony, niż lecieć na hurra, bo "ktoś książki rozsyła"? Tłumaczenie, że książki są za drogie, a biblioteki małe jest naprawdę żenujące - w Matrasie zakupiłam ostatnio kilka fajnych pozycji za 5zł./sztuka, w bibliotece namierzyłam kolejnych 15, a mówię tu o maleńkiej bibliotece osiedlowej. Więc jak się chce, to się znajdzie...