"Armagedon dzień po dniu" to w sumie ostatni cykl z zombie jaki obecnie mam na swoich, domowych półkach. Kolejna trylogia, kolejna ciekawa szata graficzna, która mile łechta moje zachłanne potrzeby wzrokowe. Ruszam zatem w drogę, zbyt długie przebywanie w jednym miejscu podczas apokalipsy zombie nie należy do najlepszych rozwiązań.
Historia rozpoczyna się standardowo - pierwsze zarażenia, pierwsze ofiary śmiertelne, a później już lawinowo. Zaczynając od Chin, kraj za krajem, kontynent za kontynentem, by w ciągu niespełna dwóch tygodni dotrzeć do granic Ameryki. To tutaj, w San Antonio poznajemy głównego bohatera tej historii - żołnierza amerykańskich sił powietrznych. Nikt nie potrafi zapanować nad sytuacją, w której znalazła się ludzkość. Wygłodniałe zombie szerzą coraz większe spustoszenie, a ten kto jeszcze żyje, musi liczyć na samego siebie.
Losy głównego bohatera przedstawione zostały w formie dziennika, a kolejne wpisy opatrzone datą i godziną obejmują wydarzenia od pierwszych dni stycznia aż do połowy maja. Wyszło całkiem nieźle, choć podróż w tej części nie należała do najtrudniejszych. Należy pamiętać, że mamy tu żołnierza w czynnej służbie wojskowej więc sztuka survivalu czy też posługiwanie się bronią nie jest dla niego problemem. W książce nie ma dialogów i kiedy w początkowej fazie wynikało to z samotności bohatera, to jednak później przy kolejnych kontaktach zaczynało mi ich brakować. Klimat apokalipsy jak najbardziej zachowany, brnę dalej.